|
Prosperity Wells Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Cathia
jako Kitty Callahan
Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: Washington DC
|
Wysłany: Nie 20:22, 04 Cze 2006 Temat postu: 10 lat później... |
|
|
Był to kolejny jesienny poranek. Podwórze było opuszczone, co nie powinno nikogo dziwić, bo w powietrzu panowała nieprzyjemna wilgoć. Oznaki życia dochodziły z pokrytej strzechą szopy. Głosy dwojga ludzi zajmujących się swoimi wierzchowcami. W pewnym momencie oboje wyszli przed stajnię i zamarli w bezruchu. Tuż naprzeciwko stał obszarpany koleś, którego twarz dziwnie przypominającą tę, którą oboje nie tak dawno widzieli na liście gończym. Mężczyzna zastygł, gdy uświadomił sobie, że jego rewolwery zostały w domu, który znajdował się tak blisko... A zarazem był wręcz nieosiągalny. Kobieta zamrugała oczami w niedowierzaniu.
- Ręce do góry! Oboje!
Mężczyzna prawie niezauważalnym ruchem wysunął się do przodu, chcąc zasłonić kobietę przed ewentualną kulą.
- Ty! – bandzior wskazał lufą na kobietę. – Do domu! Zrób jakieś żarcie, a potem się zabawimy... A ty koleś, teraz grzecznie odw...
Jego słowa przerwał huk wystrzału. Mężczyzna odruchowo zasłonił towarzyszkę, ale już po sekundzie uwolnił ją z objęć, gdy zauważył, jak ciało napastnika opada na ziemię, a jego czaszka została rozwalona dwoma kulami. To odsłoniło stojącego za nim małego, na oko dziesięcioletniego, chłopca z dymiącym peacemakerem w dłoni.
- William – odezwała się słabym głosem kobieta. – Ile razy mówiłam ci, żebyś nie dotykał rewolwerów tatusia?
- Kitty – powiedział z rozbawieniem w głosie mężczyzna. – Wyjątkowo możesz mu to darować... Poza tym strzelanie w plecy ma po mamusi....
- John, przestań go usprawiedliwiać – zatrzymała się przy nim, całując go przelotnie w policzek, gdy ruszyła rozbroić swoją obiecującą latorośl.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
JohnnyBee
jako John Bean
Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: Alba
|
Wysłany: Sob 0:26, 01 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
- Psze pani? - mały Jimmie zaczął nieśmiało.
- Tak? - Kitty podniosła wzrok znad najnowszego artykułu Lois Lane.
Zanotowała w pamięci żeby dać dziewczynie podwyżkę za ten tekst.
- Burmistrz się pyta, czy nie ma pani nic przeciwko dodatkowemu gościowi na kolacji - z wyraźnym wysiłkiem wyrecytował dzieciak.
Pani Callahan usadowiła się wygodniej w fotelu redaktora naczelnego Daily Prosperity, rozważając pytanie męża. Co prawda w zaawansowanej ciąży nie powinna wcale pracować, ale nie należała również do osób, które byłyby w stanie wysiedzieć w domu bezczynnie.
- A czy mój szanowny małżonek wspomniał kto ma być tym gościem? - zapytała, nie zdając sobie sprawy, na jaki wysiłek umysłowy naraża małego Olsena.
- Ee... nie. - odpowiedział po chwili namysłu i kilku kroplach potu na czole.
- Nie szkodzi. Przekaż mu, że... powiedz burmistrzowi że się zgadzam - matczynym tonem uprościła odpowiedz.
Chłopak wystrzelił przez drzwi agencji, zmierzając w kierunku ratusza, o mały włos nie potykając się o elegancko ubranego mężczyznę w czarnym kapeluszu.
Pani Callahan wróciła do lektury artykułu swojej podopiecznej. Nie mogła się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Lois tak bardzo przypominała ją samą. Młoda, energiczna i chorobliwie ambitna. Catherine tez taka była... kiedyś... zanim rozpoczęła się ta niebezpieczna kariera agentki.
Lekko skrzywiła się, gdy poczuła lekkie kopnięcie w brzuchu. Samuel twierdzi, że to mogą być bliźniaki. Kitt uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Z matczynej zadumy wyrwał ja dzwonek przy drzwiach biura.
- Jeszcze jakieś wiadomości, Jimmie? - zapytała nie odrywając spojrzenia.
- Wiejskie życie ci służy, kotku, przytyłaś.
Kitt błyskawicznie rozpoznała ten glos i odruchowo sięgnęła tam, gdzie zwykle przypięta była kabura z ulubionym frontierem. Niestety ręka trafiła w pustkę. Samuel stanowczo odradził jej noszenie pasa z pistoletem w jej stanie. Zresztą, Prosperity od lat było wyjątkowo bezpiecznym miasteczkiem.
- Bean, to ciąża idioto. - jedyne co jej pozostało to szermierka słowna.
- Przecież wiem. Za kogo mnie uważasz? Poza tym ślicznie wyglądasz jak zwykle.
- Czego chcesz?
- Przyjechałem w odwiedziny, a to dla ciebie. - wyjął zza pleców bukiet żółtych róż i ostrożnie ułożył na biurku dziennikarki.
Kitty sarkastycznie westchnęła.
- Nie wierzę, John Bean i dobre maniery... CZEGO chcesz? - zacisnęła zęby.
- Byłem w okolicy i postanowiłem odwiedzić stałych kompanów... i ciebie.
- O jak milo z twojej strony... a teraz wynocha!
- Jeszcze ci nie przeszło? Po tylu latach!
- Nie podnoś na mnie głosu ofermo!
- Bo? - Bean wyszczerzył zęby.
W normalnych warunkach dostałby już jednego ze sławnych sierpowych Kitt, ale teraz...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BearClaw
jako Billy Gun
Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: Z Bractwa Stali...
|
Wysłany: Sob 9:12, 01 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
...ale teraz Bean poczuł niesamowity ból w kroku. Skulił się i spojrzał na przyczynę, przez która teraz kucał. Był to mały Jimmie, który patrzł wrogo na Johna. Mały po chwili jęków Beana powiedział:
- Nie denerwuj Pani Callahan!! Nie można ją w takim stanie denerwować! Ty.. Ty.. Ty... - zająknał się jakby zabrakło mu argumentów, po czym spojrzał nieco zakłopotany na dziennikarkę...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kazeite
jako John Callahan
Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: znienacka :)
|
Wysłany: Pon 20:54, 03 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
- Marny dzieciaku! Zapłacisz za tą zniewagę! – ryknął Bean, łapiąc Jimmiego za klapy i unosząc jak lalkę do góry.
Kitty usiłowała podnieść się zza biurka, ale zanim zdołała to zrobić, Bean już zniknął w drzwiach, wywlekając chłopaka z biura, czemu mogła się tylko bezsilnie przyglądać. Szybko, jak na jej stan ruszyła jego śladem, dzierżąc w dłoni jedyną zaimprowizowaną broń, która wpadła jej w oko - miotłę.
Z impetem wybiegła na zewnątrz... i zamarła w zdziwieniu. Ze swojej pozycji widziała stojącego tyłem do niej Beana, jego odziane w czarną marynarkę plecy, a nad nią... łysą głowę? Bean wyłysiał? Jak to było możliwe?
- Śmiesz ingerować w moje plany?! – wrzasnął tymczasem Bean, wyrywając ją z zamyślenia – Nikt mi się nie oprze mojej potędze, słyszysz? Nikt! Jam jest Arsene Luthor i to miasteczko będzie wkrótce moje!
Arsene... Luthor? Kitt nie zdążyła się nawet zdziwić, gdy nagle potężne uderzenie ścięło Beana z nóg. Ze zgrozą rozpoznała jego oblicze – tak, to była twarz Arsene’a, która jednak wyglądała, jakby jej właściciel postarzał się o co najmniej trzydzieści lat. Ale kto go uderzył?...
- Nie, jeżeli ja mam coś do powiedzenia – odezwał się spokojny głos z boku.
Kitty rozpoznała jego właściciela jako znajomego farmera... jak mu było? Ach, tak, Kenta. Ubrany w zwyczajowe niebieskie spodnie robocze z wystającą z nich czerwoną koszulą, Kent bez wysiłku górował nad skulonym Beanem.
- Luthor – odezwał się z naganą w głosie – Powinienem był się domyślić. Nie wystarczy ci posiadana władza? Zawsze musisz sięgać po więcej?
- Zamknij się! – parsknął Luthor, zrywając się na równe nogi.
Rzucił się z pięściami na Kenta, ten jednak z łatwością uniknął jego ciosów, łapiąc na koniec jego pięść w mocarny uścisk.
- Poddaj się Luthor. Nie możesz wygrać – stwierdził.
- Tak sądzisz! A co powiesz… na TO! – Luthor nagle wyszarpnął z kieszeni lśniący na zielono odłamek kryształu.
Kent nagle jakby stracił siły, jakby malejąc na jej oczach. Co to było, zastanawiała się gorączkowo Kitt, upioryt?
- Odejdź od niego, Napier! – ktoś nagle krzyknął z drugiego końca ulicy.
Kolejny znajomy głos, kolejna porcja ciarek, która ją przeszła. To przecież nie mogło być możliwe, ale...
Na szczycie dachu hotelu, skryty częściowo w cieniu, stał mężczyzna ubrany w czarny, powiewający płaszcz, spod którego można było dostrzec widniejący na jego piersi stylizowany symbol nietoperza. Kitty patrzyła na niego z otwartymi ze zdumienia ustami. To był przecież William Wayne! Ale co... jak? Jakim sposobem?
Wayne tymczasem bez wysiłku zeskoczył z gracją na ziemię, po czym zamachnął się, rzucając w stronę Luthora zakrzywiony kawałek metalu. Pocisk trafił go prosto w rękę, wytrącając mu kryształ z ręki.
- Poddaj się, Napier, a nie stanie ci się krzywda! – warknął Wayne głosem tak zimnym, że aż przeszły ją ciarki.
Bean w odpowiedzi jedynie zaśmiał się obłąkańczo w uśmiechu, który z każdą chwilą zdawał się rozszerzać, póki jego usta nie zajęły połowy jego kredowobiałej twarzy. Za jego plecami Kent wstał na równe nogi, wsparł ramiona na biodrach, po czym otworzył usta, z których nagle zaczął dobiegać głośny… warkot?
***
Kitty Callahan zerwała się nagle z zdławionym okrzykiem, ściskając w garści kołdrę. Przy jej boku jej mąż klepnął tymczasem w pokrywę budzika stojącego na nocnym stoliku, uciszając jego warkot.
- Czy coś się stało? – zapytał zaniepokojony, widząc jej wyraz twarzy.
- Sama nie wiem... – powiedziała niepewnie – Miałam dziwny sen... Byliśmy z powrotem w Prosperity, ale ty byłeś burmistrzem, a ja byłam redaktorem naczelnym... A potem pojawił się John Bean, a potem nagle wyłysiał... a jego twarz stała się biała... A potem... – Kitty zatrzymała się na moment, by zastanowić się nad swoimi słowami – Miałam po prostu bardzo dziwny sen – dokończyła.
- No cóż... – John wzruszył ramionami, po czym przeciągnął się szeroko – Ale teraz na pewno już nie śpisz – zapewnił ją, a na dowód tego pocałował ją w policzek – Pójdę i zobaczę, co z dziećmi – dodał jeszcze, wstając z łóżka – A ty sobie jeszcze poleż i dojdź do siebie.
- Dobrze, kochanie – powiedziała z nietypową dla siebie uległością Kitty, po czym z powrotem klapnęła na poduszkę.
Łysy Bean? Wayne? Co do diabła sobie myślała jej podświadomość?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|