Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Casino Prosperity Wells

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Sob 21:50, 28 Lip 2007    Temat postu: Casino Prosperity Wells

John Callahan miał pełne ręce roboty od samego rana. W dodatku formalnie nawet nie był na służbie. Jego podwładni właśnie przeszukiwali cały budynek kompleksu Prosperity Wells. Były dwa trupy, a dowodów ledwie starczyłoby na wskazanie czy w nazwisku sprawcy była litera „a”. Cała sprawę trzeba było jeszcze utrzymać w tajemnicy przed klientelą hotelu, Las Vegas oraz resztą świata.
- Sir! – Do tymczasowego sztabu dowodzenia urządzonego w pomieszczeniach ochrony wszedł jeden z jego podwładnych. – Mamy pierwszego podejrzanego. Manuel Hernandez.
- A co takiego zrobił? Jest Latynosem? – Callahan nie miał najlepszego humoru i ukrywanie tego nie leżało w jego zamiarach.
- Nie, szefie. Z pewnością zainteresuje pana zawartość jego walizki.
Agent położył na stole średniej wielkości metalową walizkę i otworzył ją. Oczom obecnych ukazała się plastikowa torba wypełniona białym proszkiem.
- Kokaina, sir. Kolumbijska.
- Czyli nasza obecna wersja wydarzeń mówi, że nasz drogi denat chciał zrobić mały interesik tuż za naszymi plecami i za plecami swoich kolegów po fachu, ale coś nie wyszło, chłopaki się pokłócili i jeden wsypał drugiemu trochę cyjanku do drinka? – podsumował sarkastycznie dotychczasowe wyniki dochodzenia Callahan.
- Na to wygląda, sir, – przytaknął jeden z agentów. - choć co do cyjanku będziemy dopiero pewni po sekcji zwłok.
- Wciąż jednak mamy parę luk, prawda, Miles? Co z Londernem?

***

Przed Casino Prosperity Wells zaparkował czarny Bentley Continental GT. Michael Sage wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki PDA. Długopisem wykonał serię kliknięć na ciekłokrystalicznym ekranie, by raz jeszcze przejrzeć wytyczne, plan budynku oraz zdjęcia celów.
Pojawiła się ikona informująca o nadchodzącej rozmowie telefonicznej. Sage włożył do ucha słuchawkę Bluetooth i nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
- Słucham cię, Katherine.
- Dobry wieczór, Sage – odezwał się przyjemny, ale zdecydowany kobiecy głos. - Tylko małe uaktualnienie. Na przyjęcie został zaproszony John Callahan.
- FBI na imprezie ważnego podwładnego największego bossa mafijnego w Vegas? - Pięknie.
- Prawda? Bean stara się o status świadka koronnego, i ma zamiar upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Mając ochronę federalnych chce dokonać największej transakcji ze znajomymi z Ameryki Południowej. Kokaina pójdzie w całe Stany Zjednoczone, a sumka na jego szwajcarskim koncie będzie miała tyle zer, że wystarczy mu to do końca jego „skromnego” życia jako świadka koronnego. Przy okazji mamy tu wspaniały przykład wbijania noża w plecy własnemu szefowi – wytłumaczyła Katherine. - Nie muszę chyba mówić o tych wszystkich ekonomicznych zmianach, jakie transakcja ta może wywołać?
- Dla mnie w tej chwili ważne jest tylko wykonanie roboty. A z tego, czemu zapobiegłem będą się cieszyć ci, którzy mi płacą.
- Słuszne podejście, Mike. Życzę zatem miłej zabawy.
Sage wyłączył PDA I razem ze słuchawką włożył z powrotem do marynarki. Sprawdził czy Walther P99 S dobrze leży w kaburze, doceniając tym samym praktyczność górnej części garnituru. Poprawił jedwabny, granatowo – błękitny krawat, uruchomił samochód i podjechał pod wejście do kasyna.
- Dobry wieczór, sir – powitał nowego gościa boy.
Sage wręczył mu kluczyki od swojego samochodu i skierował się do drzwi wejściowych. Te otworzył mu inny boy rzucając automatycznie słowo na powitanie.
Lobby kompleksu Prosperity Wells robiło wrażenie. Przede wszystkim na tych, którzy wybrali to kasyno i hotel na pierwszy punkt w wycieczce po Vegas. Pomieszczenie było co najmniej spore, nie tylko ze względu na powierzchnię, ale i wysokość. Ogromny żyrandol i wszechobecny marmur, w którym można się było przejrzeć, tylko potęgował wrażenie, że goście stracą swoje pieniądze, ale przynajmniej w urodziwym na swój sposób miejscu.
Mike podszedł do recepcji.
- Serdecznie witam w Hotelu Prosperity Wells. Czym mogę służyć? – zapytała słodkim głosem ciągle uśmiechająca się recepcjonistka.
- Dobry wieczór. Mam rezerwację. William O’Carnen.
- Proszę sekundkę poczekać, już sprawdzam… - przedstawicielka personelu kompleksu pochyliła się nad swoim komputerem. – Tak, zgadza się. Proszę bardzo, oto pańska karta dostępu. Pokój numer 605, piętro szóste. Życzę miłego pobytu.
- Dziękuję – odparł lakonicznie Sage.
Zamiast jednak pojechać windą na górę zdecydował najpierw rozejrzeć się po kasynie, gdzie cały czas trwała właściwa zabawa i ludzie tracili i zyskiwali fortunę szybciej niż na Wall Street. Stwierdzając jednak, że ani celu numer jeden, ani celu numer dwa nie grają w ruletkę albo pokera, Sage udał się do znajdującego się za kasynem baru.
Przy długim blacie bawiło się więcej osób niż przed „jednorękimi bandytami”, a i parkiet nie był pusty. Wszystkie stoliki i kanapy był obsadzone. W jednej z loży dla vipów siedział John Bean w towarzystwie dwóch wydekoltowanych pań o anielskiej urodzie. Był tam również muskularny sztywniak w garniturze, jednak spełniał zupełnie inną rolę niż wyżej wymienione damy. Tu i tam kręcili się agenci FBI, których od tłumu odróżniała pełna trzeźwość, wzrok lustrujący wszystko dookoła oraz charakterystyczne słuchawki w lewym uchu. Sage zauważył też Johna Callahana, którego twarz i kremowy garnitur znał z akt i poprzednich imprez tego typu.
Przy barze natomiast spostrzegł Howarda Londerna, który najwyraźniej próbował wytargować u barmana kolejną szklaneczkę podwójnej szkockiej. Gdy niby trzeźwa perswazja Londerna poskutkowała i wychylił swojego drinka, odszedł od baru i starając się chwiać jak najmniej doszedł do łazienki. Bez chwili zbędnego wahania Sage postąpił w krok za nim.
Londern pochylał się nad umywalką i oblewał twarz strumieniem wody. Starał się wmówić sobie, że to jeszcze nie koniec jego możliwości i że na pewno nakłoni barmana na jeszcze jedną kolejkę. Co najmniej jedną.
Był jednak zbyt odurzony, by zobaczyć w lustrze skradającą się postać wyjmującą coś z kieszeni, a po chwili wbijającą mu strzykawkę w szyję. Jedyna różnica pomiędzy ciemnością przed i po ostatniej czynności to to, że ta druga była permanentna. Lub bardzo jej bliska.
Sage złapał ciało Londerna zanim zdążyło upaść na ziemię. Przeciągnął je szybko do kabiny i usadził na toalecie. Sprawdził czy nie upadnie na podłogę, gdy je puści i upewnił się czy Howard Londern jest wystarczająco przekonujący w roli żywego pijanego próbującego dojść do siebie za pośrednictwem snu w kabinie.
Mike opuścił toaletę.
- Podwójną szkocką – powiedział do barmana, gdy zajął miejsce, które uprzednio okupował Londern.
Barman przytaknął dając do zrozumienia, że odebrał zamówienie. W tym samym czasie kończył robić innego drinka. Wlał go do kieliszka, postawił na tacy i zawołał:
- Bernie! Chodź tu szybko! Zamówienie pana Beana!
Mike spojrzał na kieliszek, w którym pękały właśnie kostki lodu. Jego uwagę rozproszył słodki głos dobiegający od lewej strony:
- Zaczyna pan wieczór konkretnie. Czyżby i cel pańskiego pobytu tutaj był taki?
Sage obrócił głowę w lewo i ujrzał uśmiechającą się kobietę ubraną w bordową sukienkę. Jasnobrązowe włosy miała upięte z tyłu, a pojedyncze kosmyki spływały jej na skronie. Całość tworzyła zabójczy widok, któremu nie sposób się oprzeć.
- O tak, nie ma jak konkretnie zapić się po ciężkim tygodniu.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się. Popatrzyła jeszcze chwilę na sąsiada przy barze i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń.
- Margaret Braugh – przedstawiła się.
- William O’Carnen. Miło mi. – Sage chwycił delikatnie kobiecą dłoń, schylił się i pocałował ją w grzbiet.
Kelner Bernie zabrał tacę i poszedł w kierunku loży najpoważniejszego klienta wieczoru.
- Zatem czym się zajmujesz, Will? – padło pytanie z ust panny Braugh.
- Cóż, długo by opowiadać…

John Bean rozsiadł się jeszcze wygodniej na kanapie obejmując panie po jego bokach mocniej i niżej. Zauważył kelnera nadchodzącego z jego drinkiem.
- Proszę, sir. – Szklaneczka podwójnego Daniel’sa wylądowała na stoliku. Kelner skinął głowę i odszedł egzekwować inne zamówienia.
Wargi Beana dotykały już bursztynowego napoju, gdy jego ochroniarz szepnął mu do ucha:
- Szefie, Kolumbijczyk dał znać, że niedługo przybędzie.
- Świetnie, świetnie – mafioso uśmiechnął się. – Drogie panie, muszę was przeprosić.
Pocałował obie towarzyszki korzystając z umiejętności pokazywania, że to jeszcze nie koniec, a dostanie więcej to tylko kwestia czasu. Wstał i popijając powoli whisky ruszył do wind.

***

Miles zaprowadził swojego szefa do mniejszego pomieszczenia służbowego, w którym siedział podejrzany Hernandez przykuty do krzesła. Jego ubrania były pogniecione, koszula rozpięta, a marynarka leżała w kącie. Na widok Callahana uniósł głowę wyżej i z szeroko otwartymi oczyma zaczął krzyczeć:
- Señor! Señor! To jakaś pomyłka! Ja przecież jestem inocente! Pana współpracownicy i tak nie chcą mnie słuchać!
- Ja też nie będę jeśli nie zaczniesz mówić prawdy, señor – oznajmił twardo agent FBI nie chcąc owijać w bawełnę.
Latynos zwiesił głowę w geście zrezygnowania.
- Dobrze, dobrze. Walizka jest moja… - wyznał półszeptem.
- Od razu lepiej – przerwał mu Callahan – Mów dalej.
- … Ale to nie ja zabiłem Beana! To miała być tylko transakcja!
Callahan zaczął dochodzić do wniosku, że Manuel Hernandez może być cenny w późniejszym terminie ze względu na łatwość w wydawaniu cennych dla FBI informacji.
- No to powiedz mi, czemu jego ochroniarze przysięgają, że widzieli ciebie?
- Ponieważ to idiotas! To nie byłem ja! Jakiś facet zdzielił mnie po głowie. Obudzili mnie pana ludzie! Sam zdziwiłem się, że leżę w jakimś magazynku. Macie może jakieś środki przeciwbólowe? Strasznie…
- Może później. Co to był za facet? – naciskał Callahan ponownie wchodząc w zdanie Kolumbijczykowi.
- Nie pamiętam. Jakiś ważniak w garniaku.
- Tak, to nam ogranicza grono podejrzanych do połowy klienteli hotelu czyli tej męskiej połowy.
- No to szukajcie! – Hernandez dawał popis swojego temperamentu. – Mogę już iść?
Callahan roześmiał się, na co Latynos przyjął marsowy wyraz twarzy.
- Pilnować go. Później zabierzemy go do kwatery. – zwrócił się do Milesa agent. po czym opuścił pomieszczenie. Zza zamkniętych drzwi zaczęły go dobiegać przekleństwa w języku hiszpańskim.

***

- William?
Sage przeniósł wzrok z Beana z powrotem na piękną twarz Margaret. Miał wrażenie, że spowodował krótką, acz niezręczną przerwę w konwersacji.
- Przepraszam, jestem chyba dzisiaj trochę rozkojarzony – stwierdził spoglądając w jej brązowe oczy.
- Mam na to doskonały dowód – przyznała mu Braugh śmiejąc się. – Wypijesz ze mną kieliszek Bordeux?
- Oczywiście, ale pozwolisz, że trochę później? Mój konkretny cel wizyty niestety jest jak zając i może uciec. – Uśmiech zdawał się być doskonałym wsparciem.
- W porządku – Margaret musiała uważać tak samo. – W taki razie do zobaczenia później, panie O’Carnen.
Sage opuścił bar i przeszedł do głównego holu. Zauważył jak John Bean wsiada do windy i odjeżdża do swojego apartamentu.
Niedługo po tym próg głównego wejścia do kompleksu Prosperity Wells przekroczył Latynos w jasnym prążkowanym garniturze i różowej koszuli. Żuł gumę i rozglądał się na wszystkie strony lekko przymkniętymi oczami, co zapewne w pierwszej kolejności miało mu nadać bardziej macho wygląd. W lewej dłoni trzymał metalową walizkę. Od razu postąpił w kierunku wind. Sage ruszył za nim.
- Które piętro? – zagaił, gdy obaj byli już w środku.
Latynos zmierzył go wzrokiem, uniósł jedną brew do góry i oznajmił krótko:
- Siódme.
- O, cóż za zbieg okoliczności.
Ciszę, jaka zapadła między dwoma pasażerami windy przerwał dzwonek telefonu przypominający jedną z tych słynnych latynoskich melodii.
- Tak? Jestem już na miejscu. Spokojnie, szefie, to pewniak. Ofertę ma lepszą niż Montana. Uda się. Nie, na razie nie było problemów. Nie będzie. Do usłyszenia jutro.
Mimo prowadzenia rozmowy w języku hiszpańskim, Sage’owi bez problemu udało się ją zrozumieć.
Reszta podróży windą minęła w ciszy wypełnionej jedynie często wymienianymi spojrzeniami. Na siódmym piętrze obaj wysiedli i Mike ruszył tuż za Kolumbijczykiem. Gdy skręcili w prawo, w kolejny korytarz, Sage rozejrzał się. Upewniwszy się, że są sami, uderzył Latynosa prawym łokciem w potylicę, otworzył drzwi po swojej lewej, które prowadziły do schowka personelu, i wepchnął go tam. Sam również wszedł do pomieszczenia i zamknął drzwi. Przebrał się w strój Kolumbijczyka, a swoje ubrania starannie ułożył na najwyższej półce szafki z pudłami i różnym sprzętem. W marynarce znalazł portfel i dokumenty Latynosa. Spojrzał w nie szybko, po czym z powrotem schował. Przez następną godzinę nazywał się Manuel Hernandez.
Zabrał walizkę i ponownie sprawdzając teren wyszedł ze schowka. Skierował się do apartamentu zajmowanego przez Beana.
Powitało go dwóch dwumetrowych panów w czarnych garniturach. Jeden z nich zatrzymał go gestem dłoni.
- A ty tu czego? – rzucił z uprzejmością na poziomie gracji nosorożca.
- Buenos noches. Nazywam się Hernandez i przybyłem na spotkanie z señor Beanem. – oznajmił spokojnie Sage.
Ochroniarz odchylił głowę do tył i jeszcze raz spojrzał na gościa.
- W porządku. Szef na pana czeka - powiedział otwierając drzwi do apartamentu.
Mike wszedł do salonu i ujrzał Beana nalewającego sobie kolejną porcję whisky. Mafioso obejrzał się na chwilę na gościa i wrócił do zajęcia.
- Witam. Pan Hernandez, jak mniemam? Napije się pan może ze mną?
- Proszę wybaczyć, nie gustuję w tutejszych trunkach.
- W porządku, w porządku – Bean odwrócił się do Sage’a. Zmierzył go wzrokiem. – Nie powinien być pan, no, trochę bardziej latynoski?
- Moja matka pochodziła z Francji – wytłumaczył Mike. – Ale nie jesteśmy tu po to, by zastanawiać się nad naszym pochodzeniem, prawda?
- Słusznie – Bean roześmiał się. – Przejdźmy zatem do interesów. Proszę siadać – wskazał na sofę.
Sage zajął miejsce obok „klienta” i położył walizkę na ławie. Otworzył ją i wyjął plastikowy woreczek z kokainą.
- Proszę się częstować.
Bean zatarł ręce i usypał sobie działkę białego proszku na blacie. Gdy zajął się próbowaniem towaru, Mike dodał mu niezauważalnie do drinka zawartość niewielkiej kapsułki. Bean podniósł głowę i otarł nos.
- Pierwsza klasa – stwierdził i uniósł do ust szklaneczkę z whisky.
Wziął kilka łyków i zwrócił się do gościa:
- Zatem pozostajemy przy ustalonej stawce?
- Niestety, señor Bean, stawka uległa zmianie – oznajmił Hernandez zamykając walizkę i podnosząc się od stołu.
- Jak to? Co do…? – Bean poluźnił krawat. Zaczął się obficie pocić.
- Czy życie będzie wystarczającą ceną?
- Ty skur…
Mafioso odsunął gwałtownie ławę i rzucił się na Sage’a. Ten wykonał szybki unik i ofiara uderzyła o ścianę, po czym runęła na podłogę. Wyciszające panele podłogowe miały sporą zasługę w tym, że Manuel Hernandez nie zdradził swojego prawdziwego celu wizyty.
Sage przeciągnął Beana na kanapę i ułożył go wygodnie. Kantem marynarki złapał szklankę z whisky i wcisnął ją w dłoń „klientowi”.
- Wasz szef jest trochę zmęczony. Wrócę później, by dokończyć wszystkie formalności – oświadczył ochroniarzom opuszczając apartament.
Ci zrobili zdziwione miny i gdy człowiek podający się za Manuela Hernandeza zniknął w prostopadłym korytarzu wparowali do środka. Dostrzegli szefa spoczywającego na kanapie. Jeden z „goryli” podbiegł do niego i sprawdzi nieudolnie puls.
- Cholera, nie żyje! Goń tego kolesia! – krzyknął do towarzysza.

***

W lobby na Johna Callahana czekał właściciel Prosperity Wells. Nie wyglądał na zadowolonego i gdy tylko zauważył Callahana zbliżył się do niego nerwowym krokiem.
- Panie Horn… - zaczął powitalnie agent FBI.
- Panie Callahan - wtrącił mu właściciel. – Dłużej tak nie może być. Musimy ujawnić, co się stało. Klienci wyczuwają, że coś nie gra i lada chwila mojemu personelowi mogą skończyć się kłamstwa. Poza tym nie mam zamiaru patrzeć, jak jeden po drugim wyprowadzają się.
- Proszę się o nic nie martwić – zapewnił Callahan. – Nad wszystkim panujemy. Mamy podejrzanego i to, że się stąd zmyjemy jest tylko kwestią czasu.
- Pana słowa są doprawdy pokrzepiające. Chciałbym, by były równie prawdziwe. Teraz muszę pana przeprosić, jestem potrzebny w swoim biurze.
Gdy Jeremiah „Burmistrz” Horn zniknął z pola widzenia, John Callahan westchnął głośno. Przeklinał dzień, godzinę, minutę, w której przyjął zaproszenie od Johna Beana. Przynajmniej byłby wyspany przed pracą, a i ta byłaby nieco bardziej formalna.
- Czy pan John Callahan? – usłyszał pytanie. Przez zmęczenie i zamyślenie nie zauważył jak podeszła do niego niezbyt wysoka brunetka, której grafitowa garsonka podkreślała idealne kobiece kształty.
- Tak, tak, to ja. Mam przyjemność z…? – Callahan starał nie skupiać się bardzo na rozpiętych guzikach białej koszuli jego rozmówczyni.
- Katherine Pryde. Pozwoli pan, że przejdziemy w nieco bardziej ustronne miejsce i omówimy parę spraw.
Pierwszą rzeczą, jaka wpadła do głowy agentowi FBI, gdy usłyszał rzeczowy ton panny Pryde, było pytanie do samego siebie: co się właściwie to dzieje? Po kolejnej wątpliwości doszedł do wniosku, że nic nie może być przypadkowe. Szczególnie ten rzeczowy i uroczy ton głosu.

***

Michael Sage zamknął drzwi magazynku. Poprawił krawat i zapiął rękawy koszuli. Przeszedł korytarzem do wind. Tam spostrzegł Margaret Braugh.
- O, Will, jak miło znowu cię widzieć. Czy załatwiłeś już swoje sprawy?
Mike zauważył nadbiegających ochroniarzy rozglądających się niespokojnie.
- Wiesz, jeszcze nie wszystkie… - zbliżył się do Margaret i pocałował ją. Poczekał, aż poszukiwacze Hernandeza oddalą się, po czym odsunął się od panny Braugh na odległość 30 centymetrów i spojrzał jej w oczy.
- To było… niespodziewane. Ale jak najbardziej profesjonalne – Margaret wzięła głębszy wdech i wydech.
- Dziękuję. Zatem masz jakieś plany na resztę wieczoru?
- Musiałabym sprawdzić w swoim pokoju… Pójdziesz ze mną?
- Oczywiście. Przy okazji, chciałbym opowiedzieć ci o paru sprawach przy kieliszku Bordeaux.

***

- CIA?! A co wam do tej sprawy?
Poza ogólnym brakiem humoru i zmęczeniem od samego rana John Callahan czuł również złość.
- Proszę zrozumieć. Sprawa ta jest, wbrew wszystkim pozorom, sprawą najwyższej wagi. – zdecydowanie Katherine Pryde nabrało adekwatnej powagi.
- No dobrze, mamy Beana i Londerna, parę lokalnych bandziorów oraz przedstawiciela kolumbijskiego kartelu narkotykowego – stwierdził Callahan.
- Rozumiem, że pana doświadczenie pozwala na takie określenia, ale John Bean oraz Howard Londern byli zamieszani w wiele przedsięwzięć o międzynarodowym zasięgu. I nie mówimy tu tylko o przemycie czy handlu narkotykami.
- No dobrze, a może trochę jaśniej?
Pryde uśmiechnęła się.
- Ściśle tajne.
- Rozumiem. Cóż, i z tym muszę się liczyć. Pozwoli pani, że odprowadzę panią do wyjścia?

***

Margaret przeciągnęła się na łóżku. Przez okna zaglądały pierwsze promienie słońca i budynki wyższe niż kompleks Prosperity Wells. Sage skończył zapinać koszulę i zarzucił na siebie marynarkę.
- Musimy zbierać się tak wcześnie, Mike?
- Jeśli chcesz mi pomóc to jak najbardziej – odpowiedział na pytanie Sage wkładając do walizki podróżnej Margaret swój krawat, szelki i kaburę z pistoletem oraz pustą strzykawkę i inne zabójcze akcesoria.
- O wierz mi, jeszcze wczoraj bym ci nie pomogła – Braugh uśmiechnęła się i podniosła się z łóżka. Mike pocałował ją i oznajmił:
- Cieszę się, że cię przekonałem i twoje poświęcenie postaram się wynagrodzić.
Margaret uśmiechnęła się w odpowiedzi i zniknęła za drzwiami łazienki. Przygotowała się najszybciej jak możliwe to było na kobietę i zastąpiła bordową suknię wieczorową – białą i nieco krótszą sukienką.
Po piętnastu minutach pokój numer 706 był już pusty.


Katherine Pryde i John Callahan przeszli przez całe lobby wymieniając ostatnie spostrzeżenia i uwagi.
- Naprawdę, proszę nie forsować się tą sprawą. – poradziła na zakończenie agentka CIA. - My z pewnością damy sobie radę i tak zaczynając wszystko od początku, a pan ma w tym mieście ważniejsze rzeczy do zrobienia.
- Z pewnością… - powtórzył jak echo John Callahan.
- Oto moja wizytówka. Proszę sobie przemyśleć niektóre sprawy i zastanowić się czego pan chcę od siebie i swojego zawodu. Może pan więcej. Miło było poznać… - Pryde zrobiła przerwę w wypowiedzi i przez chwilę miała minę jakby przypomniała sobie o czymś ważnym. – Byłbym zapomniała! Czy mogę jeszcze zobaczyć ciała? Rozumie pan… John… muszę uwzględnić w raporcie…
Callahan zgodził się i wskazał drogę do kuchennej chłodni, która stanowiła tymczasową kostnicę.


- William O’Carnen. Chciałbym się wymeldować – oznajmił Sage recepcjonistce.
- Oczywiście, sir. Proszę poczekać. Płaci pan kartą czy gotówką?
- Gotówką.
Minęła dłuższa chwila zanim na blacie recepcji pojawił się rachunek za pokój. Gdy już tak się stało i wszelkie formalności zostały dokonane, Mike zwrócił się do Margaret.
- W porządku. Potrzebuję załatwić jeszcze jedną małą sprawę, a później tylko samochód i możemy znikać.
- Nie ma problemu. Zajmę się częścią drugą – powiedziała Braugh bez ogródek.
Sage uśmiechnął się.
- A zatem do zobaczenia przed budynkiem.


Timothy Frank nie był zadowolony z przydzielonego mu zadania. Ze wszystkich przedstawicieli FBI w kompleksie Prosperity Wells to on i paru innych agentów musiało pilnować parkingów i sprawdzać, czy nikt nie jest podejrzany. Według Franka wszyscy byli zabójcami, ale kryterium jego szefa było nieco inne.
Gdy znajdował się na poziomie B, niespodziewanie nadbiegł boy hotelowy. Przeszedł wzdłuż rządku eleganckich samochodów i wsiadł do Bentleya Continentala GT.
W umyśle Franka coś zaskoczyło. Zabójca wcale nie musiał opuścić kompleksu poprzedniego dnia. Poza tym angielski egzotyk nie był częstym widokiem w okolicy.
- Hej, kolego! – zawołał go agent FBI. – Gdzie zabierasz ten wózek?
- Do jego właściciela – odparł krótko członek personelu uruchamiając silnik.
Zatrzasnął drzwi przed nosem Franka i odjechał. Ten bez zastanowienia pobiegł do hotelowego wejścia, by przekonać się kto jest właścicielem samochodu.
Gdy był już na miejscu zauważył tylko jak boy zamyka drzwi za wsiadającym kierowcą. Frank wyciągnął swojego Glocka 17.
- Odsunąć się od samochodu! – rozkazał. – Ty! Wysiadać i ręce do góry!
Drzwi Bentleya uchyliły się i wysiadła z niego kobieta w białej sukience. Spojrzała na mierzącego w nią Franka, zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zapytała słodkim głosem:
- Czy coś nie tak?
Agent FBI poczuł jak momentalnie robi się czerwony. Drżącymi rękami schował broń.
- Nie, wszystko w… porządku. Proszę mi wybaczyć – oznajmił i szybko oddalił się w kierunku swojego posterunku, nie mogąc znieść zdziwionych min świadków zajścia.


Przechodząc po raz kolejny przez lobby, John Callahan przewracał w ręce wizytówkę. Słowa Katherine Pryde miały mu zapewne dać do myślenia. I dały.
Zdarzało się tak, że najbardziej genialne myśli, olśnienia i im podobne przychodzą w nieoczekiwanych momentach zadumy. Błądząc wzrokiem po całym lobby Callahana naszła myśl związana z kulisami podwójnego morderstwa. Żałował również, że nie wpadł na to wcześniej. Kamery!
Nie myśląc już dłużej zerwał się w kierunku pomieszczeń strażników. Gdy wszedł w korytarz odchodzący od głównego holu, wpadł na człowieka w garniturze chowającego coś pod marynarką.
- Bardzo pana przepraszam – rzucił.
- Nic się nie stało – odparł ten z irlandzkim akcentem.
Rozeszli się w swoje strony, a agenta FBI nawiedziła kolejna myśl. Znał tę twarz. Akcent również.
W owej chwili najważniejsze było jednak dla niego odtworzenie nagrania kamer przemysłowych z poprzedniej nocy.
Wpadł do niewielkiego pomieszczenia z monitorami budząc tym samym dyżurującego strażnika.
- Pan Callahan! – skoczył na równe nogi.
- Siadaj – rozkazał mu agent FBI i wskazał na monitory. – Lepiej pokaż, co zarejestrowały kamery w ciągu ostatnich dwunastu godzin.
Strażnik przytaknął, zaczął uderzać w różne przyciski, ale chwilę później się zakłopotał.
- Co jest? – zapytał ze zmarszczonym czołem Callahan.
- Kaseta. Zniknęła…

Sage opuścił budynek kompleksu Prosperity Wells głównym wejściem. Rozejrzał się. Zauważył, że po drugiej stronie ulicy czeka na niego Margaret w samochodzie. Spokojnym krokiem przeszedł przez jezdnię i wsiadł na miejsce kierowcy.
- Wszystko w porządku? – zapytała Braugh.
- Tak. Chociaż chłopakom z FBI chyba urwał się film – uśmiechnął się Mike.
Nagle poczuł, że jego telefon dzwoni. Wyciągnął PDA z marynarki i odebrał.
- Czyżby zadanie zakończyło się sukcesem? – zapytał głos w słuchawce zanim Mike zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Na to wygląda, Kitt.
- Świetna robota. Koniecznie musisz mnie poznać ze swoją nową znajomą.
- Pozwolisz jednak, że po moim powrocie? Potrzebuję zniknąć na jakiś… miesiąc?
- Oczywiście. Tylko proszę, tym razem nie przedłużaj sobie urlopu.
- Postaram się. Zatem do usłyszenia, Kitt.
- Do zobaczenia za miesiąc, Mike.
Sage zakończył rozmowę i wyłączył PDA. Wsunął je z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Kitt? – zapytała Margaret.
- Tak, moja… sekretarka – nagiął lekko prawdę Mike.
- Mam nadzieję, że nie stawiasz jej wyżej niż mnie – oświadczyła Braugh uśmiechając się zalotnie.
- Tylko w sprawach służbowych, kochanie. A na dowód tego: Co powiesz na obiad w San Francisco? Znam świetną restaurację.
- Czemu nie? Jeśli tylko dotrzemy na czas…
- To już pozostaw mnie. No dobrze, nie do końca mnie.
Silnik samochodu zaryczał. Chwilę później Bentley Continental GT dołączył do ruchu na autostradzie i zniknął wśród innych pojazdów.


Callahan wybiegł z pomieszczenia ochrony na korytarz i stamtąd do głównego lobby. Szybkie spojrzenie na lewo i prawo dały mu do zrozumienia, że człowiek, z którym zderzył się parę minut wcześniej musiał już opuścić budynek.
Agent FBI wybiegł na ulicę i zauważył jedynie kolejne samochody dołączające się do ruchu oraz przechodniów wlokących się chodnikami. Nigdzie jednak nie było widać jasnowłosego mężczyzny w garniturze.
John Callahan zganił się w myślach za niedopatrzenia, za które po chwil obwinił wczesną porę i nie najlepszy humor.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej wcześniej otrzymaną wizytówkę. Przeczytał parę razy widniejące na niej nazwisko, spojrzał na znaczek w jej prawym górnym rogu i uśmiechnął się sam do siebie.
Po niedługim czasie wrócił do budynku, by oznajmić podwładnym, że robota skończona i czas najwyższy wykorzystać nowe źródło informacji. Ale już w biurze.


John Bean wziął głęboki oddech jakby ledwo co się urodził i musiał udrożnić płuca. Kaszlnął kilka razy. Zanim obraz wyostrzył się i przestał być przesycony światłem minęło kilka chwil, które dawały Beanowi nadzieję, że trafił do nieba. Widok pięknej kobiety o kruczoczarnych włosach utwierdził go w tym, jednak nie zgadzało się parę rzeczy. Anioły powinny jednak nosić coś innego niż ciemny strój oficjalny. No i ten czarny plastikowy worek, w którym on sam leżał.
Uniósł się na łokciach i zauważył, że kobieta pochyla się nad Londernem i kończy mu coś wstrzykiwać. Ten gwałtownie otworzył oczy, zamrugał kilka razy i zapytał wielce zdziwiony:
- Cholera, co się dzieje?!
- Wstawajcie, panowie – odezwała się kobieta. – Niektórym jesteście jeszcze potrzebni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Śro 19:40, 01 Sie 2007    Temat postu:

No... strasznie to poplątane... a poza tym, "Walther P99 S"? Co to za model? Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 22:38, 02 Sie 2007    Temat postu:

Poplątane, ale po napisaniu stwierdziłem, że jak bym to poustawiał chronologicznie, a nie wcinał się to też nie było by źle, więc wiedzcie, że wziąłem to pod uwagę Smile

A "S" w nazwie oznacza "Silenced", czyli z tłumikiem, czyli takie oznaczenie z którym się już parę razy spotkałem (or it was just my imagination) i pozwoliłem sobie to tu wykorzystać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin