Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Epizod 50: Ekstremalna bitwa! Starcie dwóch tytanów

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Sob 22:55, 27 Maj 2006    Temat postu: Epizod 50: Ekstremalna bitwa! Starcie dwóch tytanów

Callahan bez namysłu rzucił się do przodu, zostawiając za sobą pozostałą trójkę.
– Hej, a my co?! – krzyknął za nim Bean.
Callahan zatrzymał się, po czym zdjął z pleców plecak i rzucił go za siebie.
– Macie! – zawołał.
– A co to niby jest? – odkrzyknął Bean, łapiąc plecak w locie.
– Dynamit! – poinformował go Callahan, zanim zniknął za zakrętem.
Ręka Beana drgnęła, powodowana dwoma sprzecznymi impulsami: odruchem odrzucenia zawartości plecaka jak najdalej od siebie, a zarazem świadomością, że dynamit wstrząsów raczej nie lubi.
– Sage, chodź tu i łap się za ten dynamit! – warknął poprzez huk wystrzałów – czas przejść do cięższych argumentów!
***
Tymczasem Callahan dotarł do końca korytarza, gdzie napotkał na dylemat: schody. W dół czy w górę? Gdzie pobiegłaś, dziewczyno?
W podjęciu decyzji pomógł mu nagły hałas na górze – coś jakby odgłosy walki? A więc w górę, zadecydował, po czym wprowadził swój zamiar w czyn, przesadzając po dwa stopnie naraz.
Z impetem wypadł na korytarz, wysunął oba ramiona do przodu, łapiąc cel na muszkę... po czym się zawahał. Bo cel mógł mieć najwyżej piętnaście lat – śniada cera, ubranie z białego płótna. Służący? Temu przypuszczeniu mógł nieco zaprzeczać zabytkowy karabin trzymany w jego trzęsących się rękach, jednak...
Callahan nie dokończył myśli tylko postąpił krok naprzód, mierząc cały czas w chłopaka. To wystarczyło – tamten z zdławionym okrzykiem rzucił karabin na dywan i uciekł w drugą stronę.
John rozluźnił zaciśnięte szczęki, po czym zacisnął je na nowo, gdy zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej wybrał zły kierunek drogi. Kitt zdecydowanie tu nie było.
Już miał zamiar zbiec na dół, gdy nagle dotarło do niego, że wystrój korytarza, w którym stoi wybija się znacząco ponad przeciętność. Wzorzysty dywan na podłodze, ozdobne drewniane panele ścienne... Powoli, jakby przyciągany niesłyszalnym wezwaniem, zaczął iść do przodu, w stronę wysokich, bogato zdobionych drzwi na końcu korytarza. Jeszcze dwa kroki, jeden... I oto stał przed nimi. Powoli, jakby w transie nacisnął na klamkę i pchnął je przed siebie, uchylając je jedynie na tyle, by móc się przez nie cicho prześlizgnąć.
Zbędna fatyga. Chociaż stojąca przy kominku postać w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że wie o jego obecności, to jednak fakt, że patrzyła prosto na niego wybitnie świadczył o tym, że został zauważony.
Mężczyzna stojący przy kominku był wysoki, ubrany w gustowny garnitur. Prawdopodobnie wiele kobiet uznałoby go za bardzo przystojnego – miał bardzo młodą twarz, inteligentne błyszczące oczy, lekki zarost. Callahan nagle nabrał pewności, że jest to właśnie cel jego poszukiwań – tajemniczy i jak dotąd nieuchwytny monsieur Lupin.
Mężczyzna odczekał, aż Callahan zamknie drzwi, po czym wyprostował się i odstawił trzymany w dłoni kieliszek na okap kominka.
– Pan John Callahan, jak sądzę? – odezwał się towarzyskim tonem głosu.
– Pan Lupin? – odpowiedział John pytaniem.
– Mężczyzna ukłonił się z lekkim uśmiechem.
– Nareszcie się spotykamy, po tylu dniach podchodów – zauważył.
– To będzie krótkie spotkanie, Lupin – warknął Callahan. – Zamykamy twój teatrzyk. Na stałe.
– Teatrzyk? Callahan, czy to w ogóle zdajesz sobie sprawę co chcę zrobić? Czy jesteś w stanie pojąć, co zagraża temu krajowi? Wszystkim krajom? Myślisz że powoduje mną żądza władzy czy pieniądza? Nam wszystkim zagrażają siły o których istnieniu nie masz pojęcia.
– Nie mam pojęcia? Jesteś pewien? – Callahan wyciągnął na wierzch swoją odznakę.
Oczy Lupina zwęziły się nieznacznie.
– Proszę, pan Callahan jest jeszcze bardziej tajemniczą osobą niż myślałem – powiedział – A to znacznie podnosi twoją wartość w moich oczach. Ale i tak chcesz mnie teraz zabić, co?
– Nie sądzę, żebyś był skłonny do współpracy, prawda? – skrzywił głowę Callahan.
Lupin przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Gdzieś na dole pod nimi zabrzmiała nagle stłumiona długa, dzika, niekończąca się seria z Gatlinga, punktując ciszę wykrzyknikami pocisków.
– Cóż, pańska organizacja jest raczej... przewidywalna w tym względzie – stwierdził w końcu Lupin, kręcąc głową – niemniej jednak, ja też chciałem zadać pytanie, a tak właściwie to złożyć propozycję.
– O? – brwi Callahana uniosły się ku górze w geście uprzejmego zainteresowania.
– Przyłącz się do mnie – powiedział tak po prostu Lupin – uwierz mi, nie chodzi mi o władzę, tylko o sprawiedliwość i przetrwanie. Razem możemy zakończyć ten bezsensowny konflikt, zaprowadzić ład i porządek na tej ziemi i rządzić razem, ramię w ramię.
Callahan stał patrząc na niego długo, niemal przez pełną minutę.
– Nie – powiedział w końcu – Niezależnie od twoich intencji, twoje metody są po prostu... – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – Nie jesteś lepszy od tych, których chcesz tępić, to jest pewne. I to mi wystarcza – powiedział w końcu.
– Szkoda – westchnął Lupin. – Miałem nadzieję, że może ty... Cóż, pozostaje rozstrzygnąć nam to w jeden sposób, który doskonale znamy i rozumiemy.
Callahan pokiwał głową, podczas gdy obaj wyszli na środek pokoju, mierząc się spojrzeniem. Lupin krótkimi, oszczędnymi ruchami zrzucił z siebie marynarkę; Callahan uczynił to samo ze swoim płaszczem. Przez moment obaj stali nieruchomo, wpatrując się w siebie, jakby czekając na jakiś niewidoczny sygnał. Za oknami zaświszczał wiatr.
I nagle... Lupin, który stał w drugim końcu pokoju znalazł się nagle tuż przy Callahanie, wyprowadzając nieprawdopodobnie szybkie kopnięcie, niemal wbijając jego skulone ciało w ścianę. John odpowiedział serią szybkich uderzeń, które jednak Lupin zablokował niemal bez wysiłku, a potem ponowił własny atak. Jego styl walki był szalenie frustrujący – to wykonywał błyskawiczne uniki, ograniczając się do okazyjnych kontr, to zuchwale rzucał się do przodu, atakując zaciekle. Zadawał silne uderzenia z lewa i z prawa, zmuszając Callahana do cofania się i blokowania razów. Był szybki, zadawał silne ciosy i nie odsłaniał się ani na chwilę, jednak Callahan jak dotąd dotrzymywał mu kroku, kontrując każde uderzenie, każdy ruch.
Kolejne zwarcie... I obaj od siebie odskoczyli, zyskując chwilę oddechu, przygotowując się do następnego starcia.
– Twój mistrz dobrze cię wyszkolił – ocenił Lupin – lecz nie jesteś jeszcze godnym nie przeciwnikiem. Rozłożę cię w pięć minut!
– Doprawdy? – sapnął Callahan – Nie robisz na mnie najmniejszego wrażenia.
Lupin nic nie odpowiedział, zresztą nie musiał – klepki parkietu wokół jego stóp zaczęły nagle trzeszczeć i pękać, gdy jego poziom jego energii zaczął nagle się podnosić. Callahan odruchowo się cofnął, do momentu, gdy ponownie dotknął plecami ściany.
– Co za moc! – pomyślał z mimowolnym podziwem.
Tylko na tyle miał czas, bo Lupin runął prosto na niego, a jego aura zasyczała wokół niego niczym kłąb wściekłych węży. John błyskawicznie odtoczył się na bok, tak że Lupin wylądował obok niego. Starli się raz, drugi, trzeci, wymieniając cios za ciosem. Callahan cofnął się, parując silne uderzenia i kopniaki, zagryzając wargi w skupieniu. Obaj z wolna przesunęli się w stronę rzędu okien, a fale uderzeniowe wzbudzane przez ciosy zaczęły przyozdabiać tafle szkła rosnącymi pajęczynami pęknięć.
W końcu Lupin jednym potężnym uderzeniem posłał Johna do tyłu, tak że wbił się i niemal przebił ścianę na wylot.
– Deadly Claw! – ryknął Lupin, nie dając mu czasu na pozbieranie się.
Wykonał dwa zamaszyste zamachy dłońmi, generując dwa półokrągłe snopy energii, które poleciały prosto na Callahana. Ledwie miał czas rzucić się na podłogę, gdy przebiły ścianę na wylot, zabierając ze sobą jej większą część.
Callahan szybko zerwał się na nogi, zdecydowany nie dać czasu Lupinowi na kolejny atak.
– Soul Blast! – wrzasnął, a z jego dłoni trysnął promień złotego, niemal przezroczystego światła.
Lupin został trafiony prosto w pierś z takim impetem, że jego ciało niczym pocisk przebiło się przez okna willi i runęło na dół, na dziedziniec. John z wolna podszedł do nowo powstałego otworu wentylacyjnego, zdejmując z siebie resztki poszarpanej koszuli. Niemal upadł na kolana, tak straszliwy był wysiłek walki z tak potężnym przeciwnikiem.
Kilkoro Meksykan stojących na straży z otwartymi ustami przypatrywało się kraterowi, który wybił ich pracodawca, jednak część z nich zauważyła sylwetkę stojącą w zdemolowanym gabinecie i otworzyła do niej ogień.
Callahan stał nieporuszony. Te kilka kul, które leciało mniej więcej w jego stronę po prostu złapał i odrzucił z pogardą na ziemię. Potem znieruchomiał, widząc ruch pod zwałami ziemi. Lupin.
Skoczył prosto jego stronę niczym wystrzelony, w locie kumulując w rękach energię. Jego potężne uderzenie wstrząsnęło ziemią, posyłając na wszystkie strony kawałki kamiennych płyt. Lupina jednak tam już nie było; chwilę wcześniej zdążył odskoczyć i teraz skoczył prosto w jego stronę, warcząc niczym dziki wilk.
Callahan spotkał go w pół drogi, a siła ich zderzenia była tak wielka, że ponownie odrzuciła ich od siebie. Lupin warknął i potrząsnął głową, po czym zaczął ciskać w stronę Callahana deszcz krwistozłotawych pocisków.
John zdmuchnął je sprzed siebie potężnym uderzeniem energii, co pozwoliło mu wreszcie dotrzeć do Lupina i trafić go prosto w szczękę. Po krótkiej wymianie ciosów zaczął zmuszać przeciwnika do cofnięcia się. Zadawał uderzenia na przemian lewą i prawą ręką, a serie jego ciosów co rusz wstrząsały ciałem przeciwnika.
– Wystarczy! – ryknął nagle Lupin, a potęga jego aury nagle po prostu eksplodowała, zbijając Johna z nóg.
Już prawie stał na nogach, gdy za głowę chwyciła go jedna z jego olbrzymich dłoni i cisnęła nim o ziemię. Zanim zerwał się na nogi, w jego ciało uderzył kolejny cios Lupina. I następny.
– Ty głupi! – parsknął Lupin, wycierając krew z kącików ust – ze mną się chciałeś mierzyć!? Do mnie się porównywać?!
Z pogardą cisnął ciałem Callahana w poprzek dziedzińca i skoczył w ślad za nim.
– Młody głupcze... dopiero teraz pojmujesz w pełni moją potęgę – zasyczał – I za to zginiesz ty i twoja drużyna... Za wyjątkiem tej dziewki.
Słysząc to Callahan szarpnął się w uścisku Lupina, jednak ten trzymał go zbyt mocno, by mógł się wyrwać.
– Tak, ją zostawię dla siebie, tak jak to planowałem. W końcu – zarechotał – muszę mieć swoją panią, by móc z kim przedłużać gatunek...
Coś jakby czerwona mgła przesłoniła pole widzenia Callahana. Już niemalże przestał słyszeć słowa Lupina – widział tylko jego twarz, jego usta, poruszające się, wyrzucające z siebie kolejne złe, znienawidzone słowa.
Szał wybuchł w jego sercu niczym kula armatnia, wypełniając go czymś, z czego istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy. Zamachnął się dziko, a Lupin niemal z lekceważeniem przechwycił cios w kiść dłoni, tylko po to, by chwilę później zgiąć się wpół od druzgocącego kopniaka w brzuch.
John nie pozwolił mu się wyprostować, tylko zaczął uderzać w zgięte wpół ciało z szałem i niemal nadludzką siłą. Atakował z czystą furią rycząc jak zwierzę. Jego żal, wściekłość musiały znaleźć ujście, musiały mieć swą pomstę i odwet. Każde uderzenie było niczym odprysk gniewu, niczym oskarżenie kolejnej ofiary, niczym pomsta za coś, co się stało, lub co mogło się stać...
W końcu, jego kolejny cios odrzucił kręcące się ciało Lupina prosto w górę, aż wylądowało na dachu jednej z wież strażniczych, załamując go swoim ciężarem. John niemal bez świadomej woli uniósł się w powietrze, unosząc się do góry.
W dole wśród szczątków wieży, zalany krwią Lupin wygrzebał się z ze zwałów gruzu, po czym zakaszlał, plując przed siebie krwią. To było nie do pomyślenia, nie do uwierzenia...
– To jakiś koszmar! – wycharczał, unosząc wzrok w górę.
Callahan tam był, a jego spojrzeniu płonął czysty, wyrachowany gniew. Wolno, jakby z namysłem, uniósł oba ramiona i skierował je w stronę Lupina. Ten chciał coś robić, ruszyć mu naprzeciw, uciekać, cokolwiek, ale jego ciało jakby przestało go słuchać. Mógł tylko z rosnącym przerażeniem obserwować, jak wokół Callahana narasta perłowa aura energii, koncentrując się, opływając jego ręce...
- Soul Burst! – ryknął John, a jego rąk trysnęła wiązka złotego, niemal przezroczystego światła. Uderzyła w ziemię tuż przed Lupinem, ale nie miało to znaczenia, bo ułamek sekundy później obszar w promieniu wielu metrów od niego nagle eksplodował, doprowadzony do rozpadu przez energię uderzenia.
Wybuch wstrząsnął całą doliną, posyłając igły światła na wszystkie strony, druzgocąc kamienne iglice i ściany, grzebiąc pod zawalonymi budynkami struchlałych Meksykan. Jedynie willa, solidniej zbudowana, przetrwała to w mniej więcej jednym kawałku, jednak nawet ona przedstawiała sobą żałosny widok.
Callahan westchnął głęboko, po czym powoli opadł na dół, w samą porę, by zobaczyć wybiegającą z willi resztę drużyny.
– John! – krzyknęła Kity, po czym rzuciła się mu w ramiona i wpiła namiętnie w usta.
– Już, już spokojnie, dziewczyno... – powiedział żartobliwie, gdy tylko dała mu zaczerpnąć powietrza.
– Co tu do diabła się stało? – zapytał tymczasem zaskoczony Londern.
– Walczyłem z Lupinem i przegrał – wyjaśnił krótko Callahan, po czym wziął Kitty porządnie w ramiona i odwzajemnił uścisk.
– Znaczy, skończyliśmy, tak? – upewnił się Londern.
– Skończyliśmy – przytaknął John – Możemy wracać do domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kazeite dnia Nie 18:31, 28 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
jako Billy Gun



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali...

PostWysłany: Nie 10:26, 28 Maj 2006    Temat postu:

Dobre, a wręcz bardzo dobre! Very Happy Jednak podczas lektury tej alternatywy miałem trochę wrażenie jakbym oglądał coś pokroju Dragon Balla czy innych tego typu filmów Laughing . Co oczywiście nie zmienia faktu, że cał tekst jest naprawdę niezły! Very Happy Acha - te okrzyki typu : "Soul Blast" itd, jakoś bardzo mi się kojarzyły z Pokemonami Very Happy Razz , nie wiem czemu, ale tam też było : "Bulbasaur ruszaj do akcji!" Very Happy
Podobało mi się ogólnie rzecz biorąc Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Nie 10:34, 28 Maj 2006    Temat postu:

Czyli jak Goku krzyczał "Kamehameha!" lub Piccolo: "Makankosappo!" to też ci się kojarzyło z Pokemonami? Rolling Eyes

No, to widzisz droga Cathio, nie żaden Matrix, tylko stary dobry Dragon Ball Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
jako Billy Gun



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali...

PostWysłany: Nie 10:53, 28 Maj 2006    Temat postu:

Za mało oglądałem Dragon Balla, żeby mi się kojarzyło z Pokemonami Smile , ale właśnie takie rzeucanie kanta jakoś mi się skojrzyło z rzucaniem tej kulki w której siedział Pokemon i z okrzykiem "[Nazwa pokoemona] ruszaj do akcji!" Czy "Wybieram Cię!" Very Happy Po prostu tak jakoś mi się to skojrzyło Smile , a reszta jak najbardziej bardzo Dragon Ballowa, z Matrixa raczej nie widziałem za dużo... (Chociaż jeśli by przyjąć walke Smitha z Neo, to można by to nieco porównać, ale to już było zupełnie według mnie co innego... Pozatym sama walka ostateczna w Matrixie Rewolucji, wydaje mi się, że sporo czerpała z motywów Dragon Balla - to latanie - walka w powietrzu - gesty i specyficzne ruchy...) Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cathia
jako Kitty Callahan



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Washington DC

PostWysłany: Nie 11:09, 28 Maj 2006    Temat postu:

Przyznaję, Kaziu, że nie oglądałam Dragon Balla Very Happy
Ale wiecie, co jest straszne?Smile Śniło mi się to wszystko dzisiaj...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Nie 13:39, 28 Maj 2006    Temat postu:

Wynika z tego, że
a) te wszystkie gadki o szkodliwym wpływie Pokemona na młodzież są prawdziwe,
b) Kazeite is the Dream Mastah


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Nie 14:33, 28 Maj 2006    Temat postu:

Pokemony? Nieee. Kiedyś się oglądało Dragon Balla i ta alternatywa rzeczywiście się z nim kojarzy! Takie łubudu, mury lecą w dół, a oni jeszcze żyją Wink No, jakby nie patrzeć matrixowe te walki, ale tytuł i krzyki bardziej skłaniają się ku DB.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin