Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Prosperity Wells X-Mas Caper
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 19:09, 21 Gru 2006    Temat postu:

Niebo pociemniało jeszcze bardziej, a śnieżyca najchętniej zrywałaby kapelusze z głów.

Drużyna nie wiedziała co się wokół nich dzieje i co jest źródłem tych wszystkich dźwięków. Ale wątpliwości uległy rozwianiu dość… szybko.
Jak szybko atakuje wyjący przeciągle wilkołak z pianą na pysku.

- O cholera! – wrzasnęła przerażona Kitty. – Wilkołaki!

Nie wierzyli własnym oczom, ale wyciągnęli bronie i zaczęli celować w zbliżające się stwory. Zapomnieli, że kule w bębenkach nie są zrobione ze srebra. Tak czy inaczej – peacemaker w dłoni działał uspakajająco.
Gdy ucichło zamieniając się w ciche warczenie i spojrzenia czerwonych ślepiów, ze śnieżycy poczęły wyłaniać się kolejne „niespodzianki”. Nieco wolniejsze i powtarzające w kółko „yyy” lub inne samogłoski.

- Nie wierzę! – Howard przetarł oczy. – Zombie!

Ale i to nie był koniec.

Główną ulicą zbliżała się do nich jakaś strasznie hałaśliwa banda.

- Ożesz ty…! – Sage zmarszczył czoło. – Świąteczni Meksykanie! Tylko ich tu brakowało!

I faktycznie. Ze śnieżycy wyskoczyła niespodziewanie grupa przedstawicieli Sąsiadów z Południa. Tyle, że zamiast sombreros mieli na głowach czerwone czapki obszyte białym futerkiem. I jeszcze te zabawne pomponiki.

Drużyna spojrzała na Callahana znacząco. Ten zrozumiał o co chodzi. Albo wcześniej już to wymyślił, przewidując zachowanie swoich „ludzi”. Ach, ta psychologia.

- Do ratusza! – zarządził szybko. – Nie pomyśleli o obstawieniu ratusza!

Jak na złość z siedziby burmistrza zaczęły dobiegać odgłosy ciężkich kroków. Niespodziewanie drzwi opuściły swoją futrynę z głośnym trzaśnięciem i poleciały w stronę Yettie’ego. Ten, jakby od niechcenia, wyciągnął jedną rękę i zatrzymał drzwi, które następnie połamały się pod jego wielkimi stópkami. Futrzany znajomy Callahana wyprostował się dumnie i uśmiechnął.

Ale, ku jego rozczarowaniu, drużyna była zajęta obserwowaniem czego innego. Spoglądała z niedowierzaniem w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą znajdowały się drzwi ratusza.

- Burmistrz Horn! – krzyknął Bean. – Ależ pan wielki! I te oczy! Bo, wie pan, z tym indykiem to…

Tłumaczenie przerwała kanciarzowi Kitty, która odciągnęła go na bok. Powietrze przeciął świst. W futrynę drzwi biura burmistrza wbił się nóż. Jeden z Meksykan zaklął.

- No to po nas – stwierdził Sage. – Ma ktoś jeszcze jakiś pomysł?

- Stul dziób! Pesymizm jest nie na miejscu – powiedział Londern drżącym głosem.

Nie miał racji, a może nawet nie chciał jej mieć.

Ciężko było obyć się w takiej sytuacji bez niezbyt przyjemnych wizji bardzo bliskiej przyszłości.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Sob 0:14, 23 Gru 2006    Temat postu:

- Mamo! Mamo! Ale śliczny piesek! Kup mi takiego pieska!

John Callahan uchylił powiekę prawego oka. Chwilę później wyzbył się wszelkiej ostrożności i otworzył szeroko oczy.

- Ożesz… - powiedział cicho, jednak na tyle głośno, by wymóc na Drużynie obejrzenie sytuacji.

I reakcja była identyczna, jak ta Strażnika Teksasu. Tyle, że z czterokrotnym echem.

A widok rzeczywiście budził niemałe zdziwienie. Wszystko, co jeszcze przed chwilą było obrazem wprost z koszmaru teraz stało się bożonarodzeniowym marzeniem.

Wszystkie budynki były niesamowicie przystrojone i oświetlone. Śnieg na powrót stanowił tylko delikatną warstwę, która przyjemnie skrzypiała pod nogami. Kolejne płatki opadały powoli na ziemię. Prowizoryczna zagroda zniknęła, a ludzie spacerowali z wielkimi torbami w dłoniach.

Mogłoby się wydawać – nie! Bez żartów! Przecież to tylko zwykłe bożonarodzeniowe marzenie!

Ale było coś jeszcze.

Mała dziewczynka szarpała swoją rodzicielkę za rękaw i wskazywała na zaprzęg psów, które po obserwacji okazywały się wilkołakami z przyczepionymi porożami reniferów. Jeden miał nawet czerwony pomponik na nosie. Przez sklepowe witryny było widać manekiny. Nieco nadgniłe manekiny, ale spełniały swą rolę prezentowania kolekcji „To Boże Narodzenie to Koniec Świata!”. Wśród przechodniów widać było panów, którzy na ten wspaniały dzień odrzucili sombrero i poncho, zamieniając je na czerwone stroje stanowiące komplet z czerwoną czapeczką. Rozdawali ludziom cukierki i rzucali na wszystkie strony „Merry Christmas”. Przynajmniej tak by to brzmiało wykluczając akcent, wadę zgryzu, brak uzębienia i źle zrośnięte szczęki.

Największym zaskoczeniem był jednak zaprzęg, o którego sile pociągowej już wspomniałem. Poruszał się nim Jeremiah Horn, który na ten dzień przybrał długą, białą brodę i imię Święty Mikołaj.

Zwykle świąteczna uprzejmość burmistrza ograniczała się do: „A bierzcie te drzewka i dajcie mi spokój”.

- Ho! Ho! Ho! Wesołych Świąt! – głos tymczasowego Świętego Mikołaja Prosperity Wells wyrwał Drużynę z osłupienia.
Nikt nie zwracał uwagi na nietypowość postaci Yettie’ego Fielkiej Stupki. Mieszkańcy przechodzili obok niego, poklepywali go po futrzanych plecach i mówili z aprobatą coś o doskonałym przebraniu i gdzie można takie dostać, bo nasz kochany dziubdziuś byłby baldzio, baldzio zadowolony.

- Co się stało?! – przerwał wewnątrzdrużynowe milczenie John Bean – Jeszcze więcej tych świątecznych kantów? Strasznie potężne!

- To nie kanty – oznajmił nieswoim głosem Howard Londern. – To Magia Świąt. Wszechobecna Magia Świąt. Front Zagłady Ludzkości, Opanowania Ziemi i Wyzwolenia Indyków wybrał zły dzień na swą rewolucję. Zapomnieli sprawdzić terminarzyk z datami, kiedy działają Magie Okolicznościowe.

Drużyna powróciła do stanu osłupienia. Tylko Fielka Stupka strasznie się oburzył.

- Hej! To ja to miałem wypowiedź! Zabrałeś mi kwestię!

- Spokojnie, Yettie. – kojąco rzekł John Callahan. Pewno znowu źle zaadresowali wypowiedź. Pamiętasz sytuację z jednego z poprzednich wcieleń. Tę znad Rubikonu?

- Tę z kośćmi?

Strażnik Teksasu pokiwał twierdząco głową. Fielka Stupka odpowiedział mu spojrzeniem pełnym zrozumienia.

- A może po prostu gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem to Londern zaczyna gadać do rzeczy wyjątkowo – Sage uśmiechnął się złośliwie.

- Stul dziób, Sage! – wybuchł grabarz, ale był to najkrótszy wybuch złości w historii. – Albo nie… Może masz rację.

- No cóż, moi drodzy – Yettie Fielka Stupka objął wzrokiem Drużynę. – Na mnie pora.

- Nie zostaniesz na wieczerzy? – propozycja Kitty wydawała się być nie do odrzucenia. Ale Yettie był przedstawicielem innego gatunku.

- Niestety, nie mogę. Święty obiecał mnie podrzucić do domu, gdy zrobi sobie przerwę w pracy. Oczywiście nie ten Święty… - Futrzany znajomy Callahana wskazał głową na Horna, któremu cudem udawało się nie rozjeżdżać przechodniów.

- No to może chociaż pudding?... – nieśmiało podjęła kolejną próbę Katherine.

- Bardzo chętnie, pani Callahan, ale mam bardzo napięty plan. A może Święty jeszcze będzie potrzebował zmiennika na półkulę zachodnią. – Fielka Stupka przyjął bardziej oficjalny ton – Droga Drużyno mego przyjaciela, miło było was poznać. John, bardzo cieszę się, że ponownie się spotkaliśmy. Bywajcie! Wesołych Świąt!...

- Ostatnie słowa były już tylko echem, gdyż Yettie rozpłynął się w powietrzu, opuszczając główną ulicę Prosperity Wells.

Drużyna wróciła do mieszkania nad redakcją. Wszelkie przygotowania dokończyły się same. Mogłoby się wydawać: Jak to?! Przygotowania?! Same?! Ale to nie miało znaczenia. Ktoś uznał, że wspaniale udekorowana jodła, stół uginający się pod ciężarem najwyśmienitszych potraw, wśród których królował Eliah z przypieczoną na brąz skórką, należały się Drużynie.

- W takim razie możemy zasiadać do stołu – zadecydował John Callahan, ogarniając wzrokiem splendor sali, będącej jeszcze przed paroma godzinami zwykłym pomieszczeniem mieszkalnym. - Londern, zdejmij w końcu ten płaszcz. Nie! Prezenty po posiłku!



Zasiadając do stołu John Callahan, Katherine Pryde – Callahan, John Bean, Howard Londern i Mike Sage odetchnęli z ulgą. Świat po raz kolejny był uratowany przed zagładą. Mieli spokój. Przynajmniej do Nowego Roku.


Na ten krótki okres czasu Prosperity Wells zamieniło się w miasteczko, które śmiało mogłoby pretendować do tytułu „Symbol Bożego Narodzenia Dziwnego Zachodu”.

Magia Świąt potrafi czynić cuda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin