Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Prosperity Wells X-Mas Caper
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Czw 18:58, 23 Lis 2006    Temat postu: Prosperity Wells X-Mas Caper

Donosne bekniecie oznajmilo ze przed drzwiami pojawil sie Howard. Zanim jednak zdazyl siegnac po klamke, drzwi otworzyly sie po niedbalym gescie Beana, zajetego wlasnie patroszeniem czegos, co jeszcze rano mialo na imie Eliah i bylo najdorodniejszym indykiem Molly Baker.
Do tradycji Prosperity nalezalo, aby najdorodniejszy, najwiekszy i najbardziej spasiony indyk zaszczycal swoja obecnoscia stol Burmistrza Horna. W tym roku jednak mialo byc inaczej. Bean uzyl swojego uroku osobistego i zasobnych kieszeni, zeby pozyskac ten jakze dorodny egzemplarz.
Usmiechnal sie lekko glupkowato, nie wiadomo czy na wspomnienie 'negocjacji' ze sliczna Molly czy na mysl ze Horn dostanie zawalu jak sie o tym dowie.
- Gdzie mam rzucic tego krzaka? - Londern jak zwykle nie grzeszyl subtelnoscia.
- POSTAW go... to DRZEWKO tam przy scianie, miedzy oknem a kominkiem - Kitty podniosla glowe znad sterty ozdob, ktore wystarczylyby do udekorowania wszystkich drzewek w miescie.
- A gdzie reszta? - Grabarz silujac sie z -o dziwo- dorodnym i ladnym swierkiem, zauwazyl braki osobowe.
- John jest za domem, przygotowuje.... efekty specjalne a Sage poszedl po napoje.
- Whiskey? - momentalnie rozpromienil sie Howard
- Tak, to TEZ - Kitt z lekkim usmiechme przewrocila oczami.

*** No to dzieciaczki dopisujcie Very Happy ***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Pią 10:21, 24 Lis 2006    Temat postu:

- Idę zobaczyć co robi Callahan. – zdecydował grabarz uśmiechając się w stylu „czas coś nabroić”.

Gdy jednak spotkał się z naganą w postaci spojrzenia Kitty przybrał minę „a może jednak nie” i wyszedł tylnym wejściem.

Ktoś mógłby pomyśleć, że to synchronizacja, ale w momencie, kiedy zatrzaskiwały się drzwi, którymi wyszedł Londern, te frontowe się otworzyły i w progu stanął Mike Sage. Trzymał dwie pełne torby i najwyraźniej był bardzo zadowolony.

- Witam, witam, witam wszystkich! – rzekł tonem u niego nie spotykanym. Chyba, że Londern właśnie dostawał cięgi.

- Przecież już się dzisiaj widzieliśmy, Mike. – odpowiedział Irlandczykowi Bean. – Czemuś taki radosny?

Mike podszedł bez słowa do stołu, postawił na nim torby i wyciągnął z nich pięć butelek ciemnobrązowego płynu. Kitty i John wiedzieli już, co wprawiło Sage’a w tak dobry nastrój.

-Panie i panowie. – zaczął Mike jakby przed chwilą otrzymał jedną z tych ważnych nagród i miał wygłosić ważne przemówienie – Guiness!

- Jesteś pewny, że to nie jeden z tych wymyślnych bimbrów Abu Huseina? – zapytała Kitty. Irlandczyk był jednak w na tyle wyśmienitym nastroju, że wszelki sarkazm i złośliwość zostały zatarte i pozostało tylko uprzejme pytanie (ach, ta Magia Świąt).

- Droga Katherine, to najprzedniejszy Guiness prosto ze Szmaragdowej Wyspy, specjalnie na moje zamówienie sprzed pół roku! – każde słowo powodowało, że Sage’a coraz bardziej przepełniała euforia. – Zresztą bimber już dawno zszedł...

Miłą atmosferę przerwał głuchy odgłos wybuchu zza domu. Po chwili można było usłyszeć stłumione krzyki. Nie, nie takie chaotyczne. Układały się w dość proste słowa:

- Londern! Mówiłem ci, żebyś się niczego nie ruszał!

- Na ducha tatusia, Callahan, niczego nawet, cholera, nie tknąłem! Co do?... Skąd tu nagle tyle śniegu?!

Trójka w budynku szybko skierowała się do tylnego wyjścia. Po otworzeniu drzwi ich oczom ukazał się wprost sielski widok. Londern i Callahan stali po kolanach w śniegu. Dziwne było to, że gdy Mike przyszedł z zakupionymi napojami, biały puch co najwyżej skrzypiał pod butami.

- Nie pytajcie, co się stało, bo to na pewno nie Londern spowodował te znaczne zmiany w pogodzie. – rzekł John Callahan widząc zdziwienie Sage’a, Kitty i Beana.

Nagle usłyszeli ryk.

- To nie brzmiało jak wilkołak. – stwierdziła Pryde.

- Ani jak stado zombie... – dodał Howard.

- Ani nawet jak banda Świątecznych Meksykan. – dołączył się Mike.

- Ani nawet jak burmistrz Horn. – dorzucił się jeszcze Bean.

Po wpatrywania się w oddalone wzgórze dostrzegli właściciela donośnego głosu, a właściwie tylko zarys jego masywnej postaci. Wydawało się, że drużyny z Prosperity Wells nic nie może zaskoczyć. I tak było również teraz. Po prostu wpatrywali się spokojnie w odległą postać.

- Ach, 365 dni w roku masa roboty... – powiedziała znudzonym głosem Katherine.

- Wiesz, co cztery lata... – zaczął Sage, ale , jak zwykle, przerwał mu Londern.

- Stul dziób, Sage! Cokolwiek to jest, musimy się tym czymś zająć. Mam rację, Callahan?

Callahan jednak nie kwapił się, by odpowiedzieć. Wpatrywał się wzrokiem wielkiego myśliciela w kształt na wzgórzu. W przeciwieństwie do reszty – znał go. Z zawodów zapaśniczych w wysokich górach Pamiru.

- Eliah musi zaczekać. – stwierdził lakonicznie Strażnik Teksasu.
Wszyscy bez zbędnych słów wrócili po swoje bronie, zarzucili na siebie po dodatkowym płaszczu i ruszyli ku miejscu, gdzie jeszcze przed momentem widzieli tajemniczego... przybysza.

***

Eliah nie miał zamiaru czekać. Nikt nie zwrócił uwagi, jak częściowo odarty z piór, ze zwisającą na ścięgnach główką indyk wybiega na ulicę Prosperity Wells.

***
(Jak to mawiał Hitchcock: "Powinno zacząć się od trzęsienia ziemi, a później napięcie już tylko rośnie" Smile czy coś takiego Smile )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Luke76 dnia Pią 15:54, 24 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Pią 11:50, 24 Lis 2006    Temat postu:

I don't get it Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Pią 12:13, 24 Lis 2006    Temat postu:

Kaziu, marudzisz Smile
Czyta sie fajnie Very Happy ale na prawde mialem nadzieje ze CHOCIAZ RAZ obejdzie sie bez 'roboty' :/ Ah, well... next x-mas maybe :d


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Pią 23:33, 24 Lis 2006    Temat postu:

(wersja alternatywna, specjalnie dla JohnnegoBee, który miał nadzieję, że CHOCIAŻ RAZ odpoczniemy od roboty Smile your wish comes true Very Happy )

Nie mając niczego specjalnego do roboty, grabarz usiadł sobie wygodnie na krześle, wyciągnął się i oparł nogi o stół.

- Zabieraj te nogi, Londern. – Kitty oderwała się od przebierania w ozdobach – Jeśli ci się nudzi to zabieraj się za nakrywanie.

Howard szybko „zabrał te nogi” i wstał. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru zabierania się za obrus i resztę. Podążył ku tylnemu wyjściu. Wolał „pomóc” Callahanowi przy przygotowaniu efektów specjalnych.

Ktoś mógłby pomyśleć, że to synchronizacja, ale w momencie, kiedy zatrzaskiwały się drzwi, którymi wyszedł Londern, te frontowe się otworzyły i w progu stanął Mike Sage. Trzymał dwie pełne torby i najwyraźniej był bardzo zadowolony.

- Witam, witam, witam wszystkich! – rzekł tonem u niego nie spotykanym.

- Przecież już się dzisiaj widzieliśmy, Mike. – odpowiedział Irlandczykowi Bean. – Czemuś taki radosny?

Mike podszedł bez słowa do stołu, postawił na nim torby i wyciągnął z nich pięć butelek ciemnobrązowego płynu. Kitty i John wiedzieli już, co wprawiło Sage’a w tak dobry nastrój.

-Panie i panowie. – zaczął Mike jakby przed chwilą otrzymał jedną z tych ważnych nagród i miał wygłosić ważne przemówienie – Guiness!

- Jesteś pewny, że to nie jeden z tych wymyślnych bimbrów Abu Huseina? – zapytała Kitty. Irlandczyk był jednak w na tyle wyśmienitym nastroju, że wszelki sarkazm i złośliwość zostały zatarte i pozostało tylko uprzejme pytanie (ach, ta Magia Świąt).

- Droga Katherine, to najprzedniejszy Guiness prosto ze Szmaragdowej Wyspy, specjalnie na moje zamówienie sprzed pół roku! – każde słowo powodowało, że Sage’a coraz bardziej przepełniała euforia. – Zresztą bimber już dawno zszedł...

Po postawieniu toreb w bezpiecznym (czyli chłodnym, zacienionym i w miarę niewidocznym dla Londerna) miejscu, Mike wziął się do pomocy Kitty przy ozdabianiu świątecznego drzewka. Co z tego, że ich gusta były zupełnie inne. Liczyła się Magia Świąt.

Nagle rozległ się stłumiony odgłos wybuchu. Trójka obecna w budynku oderwała się od swoich zajęć i nasłuchiwała z zaciekawieniem. Chwilę później tylnymi drzwiami weszli Callahan i Londern.

- Przepraszam, John, tak jakoś wyszło. Wiesz... iskra... lont... – ton, jakim zwracał się Howard do szeryfa Prosperity Wells był... no cóż, przepraszający, co u grabarza było niezwykłe.

- Spokojnie, Londern. – Callahan, nie chcąc pozostać dłużnym, również wyrażał się bardziej uprzejmie wobec swojego zastępcy – przynajmniej wiemy, że wszystko działa.

Obaj roześmiali się, co uspokoiło Kitty, Beana i Sage’a oraz dało im znak do kontynuowania przerwanych czynności. Natomiast Londern i Callahan zabrali się zgodnie za nakrywanie do stołu.

Bean kończył przygotowywać do pieczenia indyka. Sam wolał go teraz nazywać „arcydziełem kulinarnym”, jednak wówczas każdy kiwał potakująco głową i mruczał coś o tym, że wszystko okaże się po zakończeniu procesu przyrządzania.

Podczas pracy z każdego emanował spokój i szczęście. Dlaczego? Nie wiem, ale może była za to odpowiedzialna Magia Świąt. No i nucenie i próby śpiewania kolęd wychodziły lepiej niż można się było spodziewać.
I nadszedł ten moment. Moment, gdy wszyscy zasiedli do stołu. Moment, gdy zapada bardzo niezręczna cisza i nikt za bardzo nie spieszy się, by ją przerwać. Moment, gdy każdy zastanawia się nad tym, za co podziękować Bogu w tym roku. Moment, gdy pierwszy kęs Eliaha zdaje się być podobny do wypijania zawartości butelki z napisem „Napój pomarańczowy, ale może się okazać trucizną.”.

Wszystko jednak poszło... gładko. Cisza została przerwana przez Sage’a, który podziękował za spotkanie ludzi, z którymi właśnie siedział przy stole. Wszyscy byli odrobinę bardziej wylewni niż przy jakiejkolwiek innej okazji, gdy siedzieliby razem przy stole. Jeśli taka okazja by nastąpiła. Tym bardziej, że Sage preferował miejsca przy ścianie, skąd bez problemu mógł spoglądać na wszystko ironicznie spod kapelusza.
Indyk Beana okazał się wyborny i teraz wszyscy przytakiwali i mruczeli z aprobatą coś o tym, że Bean minął się z przeznaczeniem. Zakończyli pysznym deserem w wykonaniu Kitty i Guinessem zdobytym przez Sage’a.

Z poczuciem świątecznego wypełnienia rozsiedli się wygodnie z ukontentowanymi minami. Wymienili się jeszcze podarkami (i tu jeszcze większa radość), a następnie wyszli na zewnątrz, by obejrzeć przygotowany przez Johna Callahana mały pokaz sztucznych ogni. I poczucie szczęścia tylko się pogłębiło.
Magia Świąt.



Howard Londern spojrzał na całą piątkę. Na Johna Callahana i Katherine Pryde obejmujących się i podziwiających fajerwerki, na Johna Beana i Michaela Sage’a powoli dopijających swoje przydziały Guinessa i na siebie samego – na Howarda Londerna – nie do końca trzeźwego, ale w pełni uradowanego.

- To czekałoby cię, gdybyś pozostał w Prosperity Wells i nie wyjeżdżał do Europy. – powiedział Duch Prawdopodobnych Świąt – Nie byłbyś starym, wrednym i skąpym Howardem Londernem...
- Stul dziób! – odpowiedział stary, wredny i skąpy Howard Londern, najbogatszy przedsiębiorca pogrzebowy na świecie – Przynajmniej jestem bogaty! A teraz wracajmy, bo mi panienki stygną.



(i koniec Smile )
(i jeszcze specjalnie dla Kazeite wyjaśnienie o co chodzi z tym trzęsieniem ziemi - otóż to, co napisałem to taki niby początek świątecznej opowiastki z Prosperity Wells. Zaczęło się od wybuchu, masy śniegu i uciekającego indyka. I ma być więcej akcji Smile )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Sob 0:06, 25 Lis 2006    Temat postu:

Miałem na myśli, nie kapuję, o co chodzi z tym całym wątkiem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Sob 22:59, 25 Lis 2006    Temat postu:

Widac do naszego Kazia nie dociera Magia Swiat nawet jak mu kijem przez nere przejedzie Smile
Taka mala zabawa swiateczna !! Tak jak Star wars X-Mas Special RazzRazzRazz i inne takie.

Dzieki Luke Very Happy i czekam na dalszy ciag pierwszej wersji Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 21:56, 14 Gru 2006    Temat postu:

- Czy ktoś mi może wyjaśnić, dlaczego czuję się w tym płaszczu jak idiota? – rzucił Londern chcąc przerwać monotonię wiejącego wiatru i skrzypienia śniegu pod nogami. Nikt nie przerwał, ale każdy spojrzał za siebie w kierunku grabarza. Przez ich twarze przebiegł uśmiech.

- Nie mam pojęcia, Londern. – odrzekł Sage – ale może to wina tego idiotycznego damskiego płaszcza z lisim futerkiem, co go masz na sobie?

Ludzie, którzy nie znali Howarda Londerna mogliby pomyśleć, że po wypowiedzi Irlandczyka myślał.

- Tak, może rzeczywiście tak jest… - zadumał się (dla osób, które go nie znają) – A tak w ogóle to… Stul dziób, Sage!

Ostatnie słowa zabrzmiały dziwnym echem, po którym zwykle wzbija się ptactwo i słychać odgłosy kopyt bądź łap. Ale nie tym razem. Wraz z zupełnie niespodziewanym śniegiem pojawiła się zupełnie niespodziewana cisza i spokój.

U stóp wzgórza Callahan uniósł do góry prawą rękę w geście rozkazu zatrzymania się. Wszyscy stanęli.

- Co się dzieje John? – zapytała z troską Kitty.

I tym razem Strażnik Teksasu nie poczuwał się do udzielenia odpowiedzi. Ruszył przed siebie, pozostając czujnym. Podobnie uczyniła reszta, która dorzuciła do tego trzymanie ręki na kolbach swoich broni. Tak na wszelki wypadek.

Callahan po chwili zatrzymał się ponownie. Rozejrzał się, cały czas zachowując spokój. Niespodziewanie sterta śniegu po prawej stronie okazała się wielką, owłosionym monstrum, która od razu skoczyła w kierunku szeryfa. Wydawać się mogło, że John Callahan ugnie się pod ciężarem masywnej postaci. Ale tak mogliby pomyśleć jedynie ci, którzy nie znają Johna Callahana. Bowiem złapał on napastnika za ogromne ręce i po chwili mocowali się już w morderczy, wydawałoby się, uścisku.

- Tylko jedna osoba potrafi ten morderczy uścisk! – odezwała się tubalnym głosem wielka kula futra.

- Mógłbym powiedzieć to samo… - odpowiedział Callahan.

Tytani odstąpili od siebie. Ku wielkiemu zdziwieniu reszty drużyny, przez chwilę mierzyli się wzrokiem, następnie można było zauważyć uśmiechy na ich twarzach, a później rzucili się sobie w przyjacielskie objęcia. Na tak zwanego „misia”.

- Johnny! No, kurczę blade, nie wierzę!

- Yettie! Kopę lat!

Zebrani byli jeszcze bardziej zmieszani. Jak to? Ten potwór, co przed chwilą ryczał sobie z daleka okazał się… znajomym Callahana?

- John… - zaczęła nieśmiało Kitty – Wy się znacie?

- Ano, tak! – zakrzyknął wesoło nieznajomy, jeśli można tak nazwać wielkiego futrzaka niewiadomego pochodzenia. – Pani pozwoli, że się przed stawię. Yettie Fielka Stupka.

Ukłonił się w kierunku pani Callahan.

- Jak to „Yettie Fielka Stupka”? – zdziwił się wielce John Bean.

- Ano, bardzo prosto, prze pana. Bo ten, no, doktorek, co wypisywał akt urodzenia to dyslektyk był. – wyjaśnił całkiem spokojnie Fielka Stupka. Może dlatego, że następnego dnia znaleziono doktorka zwisającego za lewą nogę nad przepaścią.

- Aha… - John Bean rzucił absolutnie już zdziwione spojrzenie w kierunku Callahana. Ten natomiast chyba zrozumiał o co chodzi.

- Znamy się z zawodów zapaśniczych. W wysokich górach Pamiru. – oznajmił, jakby było to oczywiste jak „woda gotuje się w temperaturze 100°C”.

- Ahaaa… - zaintonowali równo Kitty, Bean, Londern i Sage.

- Ale to co? Jak jesteś tak przyjaźnie nastawiony to czego tu szukasz? – zapytał Yettie’ego Howard – No bo chyba nie dlatego, żeby odwiedzić naszego kochanego szeryfunia. – dodał wesoło. Odpowiedzią ze strony Johna Callahana było spojrzenie jasno mówiące „Howardzie Londern, właśnie załatwiłeś sobie grzywnę stu dolarów. I nie obchodzi mnie żadna Magia Świąt”.

- A tak! Zapomniałbym! – Fielka Stupka uderzył się w głowę, a następnie zmienił ton głosu na nadmiernie poważny, sugerujący jakąś ważną wypowiedź – To nie ja jestem zagrożeniem. Przyszedłem, by was ostrzec przed prawdziwym niebezpieczeństwem!

- Jak to: prawdziwym? O czym ty, kurczę, gadasz? – podrapał się w głowę John Bean, który zapewne gubił się już w tej zagmatwanej konwersacji. Podobnie jak niewtajemniczona reszta.

- Niedługo dosięgnie was wielka zemsta! Zemsta uciśnionych, odkąd wylądowaliście na tym kontynencie!

- Nie. Ja już nie łapię… - poddał się Londern. – Co ty gadasz. I po co ten śnieg?

- Już niedługo sami się przekonacie! – zakończył enigmatycznie swą nadmiernie poważną wypowiedź Yettie, bo tak właśnie wypadało. Dodał jeszcze swym zwykłym głosem – No a śnieg to, wiecie, taki bajer… Oni chcieli, żeby ta cała zagłada wyglądała… spek-ta-ku-lar-nie, a śnieg dodaje tego, no… splen-do-ru.

Ostatnia sylaba zlała się z krzykiem pochodzącym z Prosperity Wells. Odwrócili się w kierunku miasta, jakby miało to jakiś cel oprócz zobaczenia całkiem normalnego Prosperity Wells. Tyle, że zasypanego śniegiem.

- Zaczyna się… - oznajmił cicho Yettie Fielka Stupka – Nadchodzą…

- No to zmierzmy się z tymi… tamtymi. – stwierdził Sage sprawdzając bębenek swojego buntine’a. I zgodnie ruszyli z powrotem do miasteczka. „Z powrotem” dotyczyło oczywiście tylko piątki.

Możnaby rzec „od Annasza do Kajfasza”, ale lepiej w tym przypadku brzmiało „Od ryku do wrzasku”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cathia
jako Kitty Callahan



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Washington DC

PostWysłany: Czw 22:00, 14 Gru 2006    Temat postu:

Luke, zabiłeś mnie Fielką Stupką...
Rządzisz... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 23:33, 14 Gru 2006    Temat postu:

Pratchettować to na całego Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Pią 13:44, 15 Gru 2006    Temat postu:

Kurde, OSTRZEGAJ NASTEPNYM RAZEM !!
Zrob etykietke - NIE CZTYAC W PRACY PIJAC COLE !!
Wynik: opluty monitor i zdziwione spojrzenia calego biura.
Luke, my juz cie zepsulismy Smile
TAK TRZYMAC !!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Pią 13:54, 15 Gru 2006    Temat postu:

No dobra... Ale aż tak...? No to będę pamiętał... Wink

Dziękuję. Za zepsucie mnie, oczywiście. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Sob 22:56, 16 Gru 2006    Temat postu:

- Towarzysze! Nadszedł czas zemsty!...

Głos dobiegał z głównego rynku i odbijał się echem w całym Prosperity Wells. Ktoś przemawiał do tłumu. Każda przerwa w wypowiedzi była chwilą dla braw i krzyków. Oraz dźwięku przeładowanych broni, a czasem również strzałów.

-…Nadeszła pora, by pokazać, co myślimy na temat barbarzyńskiego zachowania rodzaju ludzkiego!

Drużyna i Yettie Fielka Stupka schowali się za sklepem Abu Huseina.

- Londern, wychyl się i zobacz co się tam dzieje – rozkazał John Callahan – Chyba demagogię wybiliśmy już z głowy wszystkim mieszkańcom…

Grabarz skinął. Oparł się o mur i wystawił głowę, którą niemal natychmiast schował. Jego oczy przypominały dwie ćwierćdolarówki i na twarzy malowała się mieszanka strachu i zdziwienia, ze wskazaniem na to drugie.

- O cholera! – zaklął – Całe stado indyków z pukawkami, a mieszkańcy leżą nieprzytomni w zagrodzie na środku drogi!

- Jak to? Nie wierzę… - zdziwił się Mike Sage i wyjrzał na zza rogu budynku. Chwilę później wyraz jego twarzy był przybliżony do howardowej - Ma rację. Indyki z gnatami! I przemawia do nich Eliah.

- Że co?! – zakrzyknęli jednocześnie Kitty, Callahan i Bean.

- Sami sprawdźcie – zaproponował Irlandczyk.

Nieświadoma trójka wyjrzała jednocześnie. I faktycznie. Na głównym rynku zebrały się uzbrojone indyki stanowiące hodowlę Molly Baker (choć niektóre ewidentnie były z importu), wejście do salonu było zablokowane przez prowizoryczną zagrodę będącą aktualnym miejscem pobytu dla obywateli miasta, a na balustradzie tarasu biura szeryfa stał nie kto inny, jak Eliah. Zwisająca na ścięgnach głowa nie przeszkadzała mu w przywódczej misji. W dodatku jego angielski był doskonały.

Yettie Fielka Stupka przybrał minę „To ja wam o tym powiedziałem! Nie kto inny, ale JA was ostrzegłem o niebezpieczeństwie!”.

- Podczas konsultacji z szeryfami na corocznym wiecu nie omawialiśmy problemu powstania indyków… - stwierdził pod nosem John Callahan.
- CZAS ODPRAWIĆ WIELKI RYTUAŁ!

Słowa Eliaha wzbudzały coraz większe emocje wśród wszechobecnego uzbrojonego drobiu.

- Ma ktoś jakiś plan? Mam dziwne wrażenie, że czas nam się powoli kończy – Kitty spojrzała znacząco na Fielką Stupkę, który naglę odkrył coś niezwykle interesującego w swoich wielkich stópkach.

- Nie patrz tak na mnie. Ja miałem wam tylko przekazać wiadomość…
Dziewczyna westchnęła i odwiodła wzrok od posmutniałego naglę Yetti’ego.

- Ktoś jeszcze? Tylko, Bean…!

Było za późno.

- A tak właściwie to o której fajerwerki?!

- Ja miałem zrobić fajerwerki… - spuścił głowę John Callahan.

- … nie chcę, żebyś fundował mi deja vu…

Reakcja zbrojnych indyków była natychmiastowa. Wszystkie odwróciły się w stronę Johna Beana stojącego dumnie na środku ulicy. Nie chcąc, by kanciarz zginął akurat w Boże Narodzenie, reszta pojawiła się obok niego w mgnieniu oka. Choć nie do końca, bo trochę się ociągali i łapali za głowy geście zażenowania.

- A to CO?! Ależ śmieszne i odrażające!

- No, to nie było zbyt miłe – oznajmił John Callahan i spojrzał na Londerna – To tylko nasz grabarz. Ale w idiotycznym damskim płaszczu z lisim futerkiem.

- Mówię o was, ludzkie śmiecie! I… biała kulo futra! – z głową na karku czy zwisającą na ścięgnach, Eliah uraził Fielką Stupkę – BRAĆ ICH!

Ostatnie słowa odbiły się echem i spowodowały, że drobiowy tłum odbezpieczył swoje bronie i ruszył w kierunku szóstki ludzi.

- No to co robimy? – zapytał Sage półgębkiem, cofając się razem z resztą.

- No cóż. Ja proponuję…

- WIAĆ! – nie dał dokończyć Callahanowi Londern, zrywając się do biegu.

- NIE! Proponuję udać się pośpiesznie na tyły redakcji. Można by pokazać tym kurczaczkom jak wyglądają prawdziwe fajerwerki – uświadomił Howarda Strażnik Teksasu.

- Aha… - wyraził swój zawód grabarz.

No to jazda! - zasugerował Bean, po czym wszyscy pobiegli na tyły redakcji, odkopując co natrętniejsze indyki.

Gdy dotarli na miejsce, Callahan dopadł do lontów, natomiast Bean, Sage i Londern ustawili wyrzutnie fajerwerków. Następnie ustawili się z tyłu, wyciągnęli swoje bronie i oczekiwali, aż ogień dosięgnie efektów specjalnych Callahana.

Z głośnym sykiem ładunki opuściły pierwszą wyrzutnię. Zaraz za nią – kolejne. Indyki nie próbowały nawet uciekać. Nie zdążyłyby. Parę sekund później dosięgnęły ich rakiety i rozpoczął się pokaz sztucznych ogni.
Nietypowy, bo nisko nad ziemią i w towarzystwie latającego drobiu, ale robił wrażenie.

Drużyna obserwowała wszystko w osłupieniu. Gdy niebo przestały oświetlać fajerwerki i na ziemię spadł ostatni peacemaker i upieczony indyk, Sage oznajmił:

- No to drobiowych natrętów mamy z głowy. Co teraz?

- Pozostał jeszcze Eliah – przypomniał Bean.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Pon 21:19, 18 Gru 2006    Temat postu:

Eliah bawił się jak nigdy. Tańczył, wymachiwał skrzydłami, skakał wokół zagrody, wygniatał w śniegu znaki i wypowiadał Długie Inkantacje Dziwnych Słów Przepełnionych Magią. Można by pomyśleć, że odprawia jakiś rytuał. Ale rozsądek podpowiadał: Jak to?! Indyk bez głowy?! Odprawia rytuał?!

Ale rozsądek nie miał tu nic do rzeczy.

Mike Sage wyciągnął buntline’a i wycelował w indyka, który aktualnie robił fikołki.

- Zaraz go…

- Nie! – zaprotestował Bean – Chcesz później wcinać indyka z ołowianym nadzieniem? Ja się tym zajmę.

Kanciarz zakasał rękawy. W jego prawej dłoni pojawiła się talia kart. Ale nie taka zwykła talia kart. I nie nawet ta z turkusowym poblaskiem. Dziwnie przypominała „365 obiadów i jeden, gdybyście mieli rok przestępny”.

Przez chwilę wpatrywał się w rozłożoną talię. Zastanawiał się co wybrać. Drużyna obserwowała go z zaciekawieniem.

- Aha! Mam! – kanciarz uniósł wskazujący palec do góry, następnie dotknął nim jednej z kart.

Z talii wystrzelił krwistoczerwony płomień. Gdy tylko sięgnął Eliaha, indyk zaskwierczał, reszta jego piór odpadła, skórka się zarumieniła i upadł na talerz, będący skutkiem ubocznym kantu Beana.

- Niezły Soul Blast! – przyznał Londern.

- To nie Soul Blast –Bean pokiwał przecząco głową – To Jankeska Pieczeń.

- Że co? – zdziwiła się Kitty.

- Nie tylko ludzie lubią się bawić w święta – oznajmił z uśmieszkiem na twarzy kanciarz – Manitou też się w to bawią. I dobrze, że pudding przyrządziły już wcześniej.

Wszyscy zaśmiali się radośnie. Jak to w święta. Nie zauważyli jednak, że zapadła cisza. Jak przed burzą.

Nagle wiatr przybrał na sile, czyste dotąd niebo zasnuło się chmurami i zaczął padać śnieg. Ziemia zadrżała, a zewsząd zaczęły dobiegać Drużynę rozmaite dźwięki.

- Spóźniliśmy się – głos Yettie’ego Fielkiej Stupki był ponury – Nadchodzą…

- Powtarzasz się, Yettie – uświadomił kolegę z zawodów zapaśniczych Callahan.

- Co z tego! – Londern machnął ręką – Rzeczywiście ktoś, albo coś, nadchodzi…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Czw 17:18, 21 Gru 2006    Temat postu:

WTF?!
Co tym razem?
Az sie boje czekac Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin