Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sage Codename 4.7

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 13:42, 27 Lip 2006    Temat postu: Sage Codename 4.7

Był chłodny wieczór. Mike Sage wkroczył do Prosperity Wells. Zostawił swoją klacz na obrzeżach miasteczka. Dlaczego właśnie na obrzeżach? Co mu tak mówiło? Czuł, że to intuicja, która kazała mu również obserwować ulicę przez cały czas i kurczowo trzymać neseser w lewej dłoni. Ta intuicja podpowiadała mu także, by skierował się do saloonu.

Już z daleka doskonale było widać, że w saloonie coś się dzieje. Z wnętrza słychać było pobrzękiwanie szkła, wrzaski mężczyzn i rzadsze piski kobiet oraz odgłosy jakiejś bijatyki. Na pierwszy rzut oka był to kolejny zwykły wieczór w saloonie Prosperity Wells.


Howard Londern siedział przy barze i wbrew pogłębiającemu się bólowi głowy starał się odciąć od panującego wokół gwaru. Miał ochotę zapić się na śmierć po kolejnym szalonym dniu z szeryfem Callahanem.

- Jeszcze jedną kolejkę! – zakrzyknął.

- Powtarzasz się, Londern. – stwierdził barman, patrząc na Howarda z politowaniem i kręcąc głową.

- Stul dziób i nalewaj.

Grabarz chwycił za swoją szklankę i wyciągnął ją do przodu. Po chwili była pełna bursztynowego płynu, który po kilku sekundach znalazł się w przełyku Londerna.

Gdy ocierał usta o rękaw, mimowolnie obrócił się o jakieś 180 stopni. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał postać odzianą w czarny płaszcz i kapelusz.

- Eeej! Mike! Tutaj! Tutaj! – zawołał uradowany grabarz , machając energicznie. Gdyby nie jego aktualny stan, zapewne zareagowałby zupełnie inaczej.

Mike Sage błyskawicznie go zauważył i skierował się w stronę starego... przyjaciela.

- Co u ciebie, Mike?! Cholera, dawno się nie widzieliśmy! Barman, kolejka dla mnie i dla Sage’a. Stul dziób, dawaj to! Na rachunek szeryfa!

- Witaj... Londern. Widzę, że nieźle się bawisz w tej mieścinie...

- Jak widać, a ciebie co tutaj sprowadza?

- Podobno zajmujecie się sprawą... wilkołaków? – zapytał Mike.

- Cicho, Mike, to tajemnica! – odpowiedział Londern nachylając się ku Sage’owi – Mamy od niedawna nowego szeryfa i już ma problemy z zarażonymi ludźmi. No i wciągnął w to mnie...

- Aha, a gdzie przebywa teraz ten szeryf? – Mike zadał kolejne pytanie i wydawał się coraz bardziej zaciekawiony.

- Pewnie w swoim biurze... coś planuje.

- A gdzie przebywają Samuel Jackson, Katherine Pryde oraz Jeremiah Horn? – Howardowi zaczynał nie podobać się mechaniczny sposób, w jaki Sage mówił. Mimo to odpowiedział, na co mógł wpłynąć stan silnego upojenia alkoholowego:

- Jackson to nasz lekarz, mieszka naprzeciwko biura szeryfa. Horn jest tutaj burmistrzem i jego siedzibę nie trudno przeoczyć, a Katherine Pryde mieszka na piętrze redakcji Daily Prosperity, poznasz po szyldzie. Znasz tych wszystkich ludzi? A właściwie, cholera, po co ci te informacje?

- Nieważne. Muszę lecieć. – po tych słowach Mike odszedł od baru i ze swoją walizką opuścił saloon.

- Ej! A twoja whisky? – krzyknął grabarz za odchodzącym i dodał po cichu – Ty palancie, nic się nie zmieniłeś. No cóż, sam wypiję.

Kątem oka Londern zobaczył, że na potylicy Sage’a zostały wytatuowane pionowe kreski. Stwierdził, że nie ma to znaczenia.

Nie zauważył natomiast, że jego dawny kompan wlał mu do szklanki zawartość niewielkiej fiolki.

Nikt w saloonie nie zwrócił nawet uwagi, gdy ich grabarz uderzył nagle głową o blat. Zalany w trupa, czy faktycznie nieżywy – to im nie robiło różnicy. Przypomną sobie o nim, gdy będzie trzeba kogoś pochować.

Na ulicy było pusto, nie licząc paru osób, które wyglądały na szwędające się bez celu. Jako swój kolejny cel Sage wybrał biuro burmistrza. Wychodząc z saloonu ujrzał po prawej stronie wyróżniającą się z reszty zabudowań siedzibę burmistrza.

Gdy chciał wejść do budynku drogę zagrodził mu wielki osiłek.

- Ej, mały, a ty gdzie? Biuro burmistrza już zamknięte! – oznajmił aż nazbyt głośno wyciągając przed siebie prawą rękę.

- Mam pilną sprawę do pana Horna, która nie może czekać zwłoki. – powiedział Sage wielce spokojnym tonem, w którym dało się wyczuć nutkę ostrzeżenia dla osiłka.

- Nic z tego! Chyba, że mnie ominiesz. – ochroniarz zaczął się śmiać głupkowato, na co Sage sięgnął pod płaszcz.

- Żaden problem. – rzekł wyciągając nóż i wbijając go w pierś osiłka. Temu uśmiech błyskawicznie zszedł z twarzy i zmienił się w okropny grymas. Wielkolud chwycił się za miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą tkwił nóż i upadł. Sage złapał go tuż nad ziemią, by nie robić zbytniego hałasu, a następnie zaciągnął zwłoki do bocznej uliczki, zanim krew zdążyłaby zostawić dość znaczący ślad na ziemi. Po tym jak przeklął z powodu dodatkowej ofiary, znalazł przy ciele osiłka klucze do siedziby burmistrza.

Wrócił do wejścia i bezgłośnie przekręcił w zamku klucz. Wszedł i ponownie zamknął drzwi. Intuicyjnie skierował się na piętro. Na schodach usłyszał brzęk szkła dobiegający zza jednych z niewielu drzwi. To pewnie burmistrz, pomyślał Sage. Zanim wkroczył do pokoju, zajrzał tam przez dziurkę do klucza. Horn stał przodem do barku, a tyłem do drzwi. Do tworzyło sytuację doskonałą dla Mike’a. Otworzył drzwi jak najciszej potrafił, mimo skrzypiących zawiasów.

- To ty, Billy? – zapytał burmistrz, myśląc, że do jego biura wszedł właśnie ochroniarz. – Coś się stało? Jakieś problemy? Jeśli chcesz, idź do domu. Dzisiaj jest spokojnie. Idź najlepiej do saloonu i pobaw się z resztą. Co ty na to, Billy?

Sage, w czasie monologu burmistrza, zdążył odstawić walizeczkę i wyposażyć się w strunę zakończoną uchwytami. Gdy Horn wypowiedział ostatnie pytanie, na jego szyi zacisnęła się pętla. Burmistrz, próbując wyrwać się z uścisku śmierci, wyrzucił w powietrze swoją szklankę, która z głośnym brzękiem roztłukła się o podłogę. Gdy Sage odrzucał bezwładne ciało Horna, miał nadzieję, że nikt nic nie usłyszał.

Mike schował linkę i podszedł do okna, które wychodziło, jeśli dobrze zauważył podczas marszu przez ulicę Prosperity Wells, na bank i redakcję Prosperity Daily. Sage dobył swojego neseseru i wyjął zeń colta buntline, a następnie schował go w dość przepastnych połach swojego płaszcza. Walizkę schował pod biurkiem burmistrza. Chwilę później zeskoczył z okna na dach banku, a następnie w ciemną uliczkę. Następnym celem była Katherine Pryde.

Drzwi na piętro redakcji, co nie było zaskoczeniem, nikt nie pilnował. Były one natomiast zamknięte. Na taką ewentualność Mike był przygotowany. Z kieszeni wyciągnął wytrychy i zaczął manewrować nim przy zamku. Jak się okazało, był to niełatwy orzech do zgryzienia. Niespodziewanie z dołu dobiegł do Sage’a odgłos kroków. Bez zastanowienia Irlandczyk chwycił się gzymsu i wciągnął na dach. Ułożył się tam, by być jak najmniej widocznym i jednocześnie widzieć jak najwięcej.

Na schodach pojawiła się postać. Z ogólnego zarysu i mowy ciała Mike stwierdził, że to jego kolejny cel. Poczekał, aż Pryde wejdzie do swojego mieszkania. Gdy tylko zniknęła z klatki schodowej zeskoczył na swoje poprzednie miejsce i, nim drzwi zdążyły się całkowicie zamknąć, znalazł się w środku. Sage dobył buntline’a i wymierzył w kierunku Pryde zdejmującej płaszcz. Odciągnął kurek. Na dźwięk charakterystycznego szczęknięcia Katherine znieruchomiała. Powoli odwróciła się w kierunku Sage’a i ułożyła prawą dłoń na kaburze.

- Kim ty jesteś? Co ty tu robisz? Czemu zakłócasz mój cholerny spokój? – pytania te zdawały się istną lawiną dla Mike’a, a spoglądając na rysy twarzy Pryde oświetlane przez słabe światło z zewnątrz sam zadał sobie te pytania. Kim był? Co tu robił? Czemu zakłócał jej cholerny spokój?

Sage stał jak wryty, a mina Pryde oddawała jej wrogie nastawienie do niespodziewanego „gościa”. Gdy złapała za kolbę swojego frontiera Irlandczyk instynktownie pociągnął za spust. Kula trafiła w mostek, a niesamowity impet spowodowany małą odległością odrzucił ciało Katherine tak, że to uderzyło w ścianę. Mike opuścił rewolwer i spojrzał na zwłoki. Zaczął się zastanawiać nad celem jego działań. Miał nietypowe wrażenie, że mógłby pomagać tym ludziom.

Gwar w saloonie wydawał się ucichać.

- Kitty?! Wszystko w porządku?!

Krzyk dobiegający z zewnątrz wyrwał Sage’a zadumy. Gdy odwrócił się do drzwi ujrzał w nich ogromnego afroamerykanina. Samuel Jackson, pomyślał. Jego kolejny cel.

Olbrzym obrzucił spojrzeniem najpierw nieznajomego, a później przeraził się na widok martwej Kitty leżącej po przeciwnej stronie pokoju.
- Kimkolwiek jesteś, już nie żyjesz! – Jackson wydał coś, co przypominało okrzyk bojowy i rzucił się na Sage’a. Ten jednak zareagował szybko i strzelił trzy razy w kierunku szarżującego doktora. Kule rozerwały klatkę piersiową Jacksona, który ciągle trzymał się na nogach i jakby w ostatnim przedśmiertelnym spaźmie skoczył w stronę Irlandczyka. Mike wykonał błyskawiczny unik i kolejne zwłoki padły z łoskotem na podłogę.

Bez kolejnego zbędnego namysłu Sage wybiegł z mieszkania Pryde.


Z miłej drzemki w fotelu szeryfa John Callahan został wyrwany przez doktora Jacksona.

- Callahan! Budź się! Coś się dzieje w redakcji!

- Skąd to wiesz? – zapytał szeryf sennym głosem.

- Słychać było strzał z rewolweru! Wstawaj!

Callahan nagle się ożywił. Mimo, że strzelaniny były tutaj dość popularne to co mogło dziać się w redakcji? Szeryf przywdział szybko swój płaszcz i bez następnego zbędnego słowa pobiegł za Jacksonem.

Lekarz popędził szybciej niż Callahan, mimo swoich sporych rozmiarów. Gdy John mijał saloon, zauważył, że wszyscy jego goście wylegli przed budynek. Nigdzie nie było widać Londerna.

Z mieszkania nad redakcją dało się słyszeć krzyki Jacksona, a chwilę później trzy strzały. Callahan nie pamiętał, żeby Jackson brał ze sobą rewolwer bądź swojego wygara. Szeryf przyspieszył bieg. Wszedł w uliczkę, w której znajdowały się schody do mieszkania Pryde. Ujrzał zeskakujący z klatki cień. Postać stanęła na chwilę i spojrzała w kierunku Callahana, a następnie kontynuowała ucieczkę.

Szeryf dobył peacemakera i wymierzył w kierunku uciekającego kształtu. Zanim zdążył wycelować postać znikła za rogiem redakcji. Nie pozostawało nic jak rzucić się w pościg za... podejrzanym.


Sage chciał uciec od tego koszmaru jak najszybciej mógł. Wpadł jednak na lepszy pomysł. Mógł zmylić gościa, którego przed chwilą zobaczył i przylgnąć do ściany zaraz za rogiem. Tak też zrobił. Gdy mijał ów mężczyzna z peacemakerem, Sage dostrzegł jak mały metalowy kształt na płaszczu nieznajomego odbija światło księżyca. Szeryf.

Gdy był już parę metrów dalej, Sage sięgnął po buntline’a i wystrzelił dwa ostatnie naboje w bębenku. Trafiły szeryfa w plecy na wysokości płuc. Gdy padał na ziemię, zdołał obrócić się o 180 stopni i strzelić w kierunku zabójcy. Jedna, a po chwili przerwy dwie następne kule dosięgły celu z niebywale wielką precyzją i również Mike padł.


- Panie Lupin, proszę się nie martwić, na pewno wykona zadanie.
- Jesteś pewien? Widziałem pierwowzór w akcji i nie był to raczej perfekcyjny zabójca.
- Powtarzam, proszę się nie martwić. Numer 4.7 został usprawniony. Klony wcale nie muszą być identyczne.
- W takim razie gdzie trzymacie „oryginał”?
- Nie żyje. John Bean, któremu zleciliśmy go pochwycić również.
- Doskonale. Mam nadzieję, że w waszych pracach będzie coraz większy postęp.
- Postęp w usprawnianiu i tak perfekcyjnego mordercy będzie wielkim osiągnięciem, monsieur. Pana wilkołakom nic nie grozi...


Perfekcyjny morderca...



Ostatnim widokiem, jaki dany było ujrzeć Mike’owi Sage’owi, a właściwie Numerowi 4.7, było gwiaździste niebo, które nagle pojaśniało. A później była już tylko absolutna ciemność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Luke76 dnia Czw 20:17, 23 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Czw 18:32, 23 Lis 2006    Temat postu:

wow... to mi sie podobalo Very Happy
Fajne Very Happy Wyrabiasz sie Luke Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 20:12, 23 Lis 2006    Temat postu:

Jak to mówi Kaziu?... Why, thank you Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
jako John Bean



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Alba

PostWysłany: Czw 21:38, 23 Lis 2006    Temat postu:

po pierwsze, to NIE TYLKO KAZIU tak mowi Smile a po drugie to teraz sie wysil z X-mas Caper Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luke76
jako Mike Sage



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Emerald Isle

PostWysłany: Czw 21:48, 23 Lis 2006    Temat postu:

Mnie po prostu utkwiło w pamięci jak Kaziu tak mówi i jak słyszę, bądź czytam, "wky, thank you" to mam Kazia przed oczami Smile Spokojnie, X-Mas Caper będzie. Jak dobrze pójdzie - jeszcze dzisiaj Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin