Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jak Kitt wstąpiła do Agencji...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Opowiadania bohaterów...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cathia
jako Kitty Callahan



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Washington DC

PostWysłany: Pon 21:23, 14 Sie 2006    Temat postu: Jak Kitt wstąpiła do Agencji...

Stary, przeznaczony do rozbiórki dom górował nad małą uliczką w centrum Waszyngtonu. Kiedyś był zapewne dumą swych właścicieli, jedną z najbardziej nowoczesnych i pięknych kamienicy czynszowych w mieście. Teraz jednak, w 1869 roku, budynek groził zawaleniem i zyskał sobie opinię „nawiedzonego domu”. Oczywiście, to tylko stare baby twierdziły, że giną tu ludzie, a i dzieci potwierdzały czasami, że coś straszy w jego wnętrzu, ale jak wiadomo i jedne, i drudzy mieli zbyt wybujałą wyobraźnię. Nikt się tym miejscem nie interesował, a budynek czekał na kogoś, kto wykupi ten teren, wyburzy stary dom i wybuduje coś na tym miejscu. Niewiele osób się jednak do tego kwapiło, bo choć miejsce dobre – niezbyt odległe od centrum, lecz ciche i spokojne, było jednocześnie dość specyficznie położone. Pod uliczką biegł stary kanał, odnoga rzeki, teraz już zamulony i zanieczyszczony, napełniający wilgocią całą okolicę. Nie przebiegał jednak pod żadnym z domów, za wyjątkiem tej starej kamienicy. Planowano zasypanie kanału, ale pełnił on po pierwsze rolę ścieku, po drugie, wymagało to olbrzymiego nakładu środków, na co nikt nie miał teraz specjalnych możliwości.
Środkiem tej małej uliczki szła teraz niewysoka czarnowłosa dziewczyna. Jej energiczne ruchy przykuwały uwagę nielicznych tutaj przechodniów, ale ona nie odpowiadała na zaczepki mężczyzn. Kobiety obserwowały ją spod oka, pragnąc, by jak najszybciej zniknęła z pola widzenia ich mężów bądź narzeczonych. One – ze zniszczonymi od pracy rękami, twarzami, plecami – nie mogły nijak konkurować z tą śliczną młodą intruzką. Toteż gdy dziewczyna skręciła za rogiem i weszła w odnogę uliczki prowadzącą do starego domu, oddychały z ulgą.
Dziewczyna szła, czując się bardzo niepewnie. Okolica nie należała do najbezpieczniejszych w mieście, ale nie miała specjalnie wyjścia – musiała tutaj przyjść i przyjrzeć się temu, o czym miała napisać artykuł. Oczywiście kolejną zapchajdziurę do gazety, tak naprawdę nikomu nie potrzebną. Awaryjną, na wypadek gdyby któraś z historii renomowanych redaktorów nie została napisana na czas. Polecenie było jednak poleceniem i dość wyraźnie powiedziano jej, ze bez artykułu nie ma co wracać. Owszem, słyszała już o „nawiedzonym domu” wiele opowieści, prawie wszystkie pochodziły jednak od lekko podpitych, nie wzbudzających specjalnego zaufania osób. Chciała zatem obejrzeć go na własne oczy.
Gdy wreszcie ujrzała złowieszczy zarys budynku górującego nad ulicą, pierwszym jej uczuciem był przejmujący żal. Dziewczyna w wyobraźni zobaczyła, jak kiedyś to miejsce mogło wyglądać – piękne, budzące podziw całej okolicy. Teraz jednak... Budynek rozpadał się prawie na oczach przechodniów, puste okna przypominały oczodoły jakiejś bestii, w kilku miejscach budynek był lekko nadpalony, jakby ktoś chciał go spalić. Zapewne był jednak tak nasączony wilgocią, że ciężko go było spalić. Albo podpalaczom przeszkodził deszcz. Drzwi wejściowe były kiedyś zabite deskami, ale i tymi ktoś już się zdążył zaopiekować i teraz ziały przerażającą pustką.
Dziewczyna wolno weszła po schodkach i zawahała się. W sumie wchodzenie do środka nie wydawało się być najsensowniejszym pomysłem, ale ciekawość była silniejsza od ostrożności. Dziewczyna wyjęła więc z przewieszonej przez ramię torby świecę, zapaliła ją, po czym wolno weszła w mrok czający się za drzwiami.
W nozdrza uderzył ją zapach wilgoci, grzyba i... czegoś nieokreślonego, co często pojawia się w opuszczonych budynkach. Coś jakby woń rozkładu, śmierci, opuszczenia. Ostrożnie wchodziła po schodach, które choć wydawały z siebie przerażające skrzypienia i jęki, to jednak wydawały się być zdumiewająco solidne. Ot, i całe gadanie o duchach i upiorach, zaśmiała się w duchu.
Budynek miał dwa piętra, ale dziewczyna postanowiła obejrzeć tylko pierwsze. Pchnęła znajdujące się na lewo drzwi do mieszkania i weszła do małego obskurnego korytarzyka. Prowadził do jednego olbrzymiego pomieszczenia, które kiedyś zapewne służyło za pokój dzienny dla lokatorów tego mieszkania. Było one olbrzymie, onegdaj pewnie jasne i słoneczne, teraz jednak wywoływało nieprzyjemne uczucia. Wyglądało tak jakby ktoś opuścił je w pośpiechu, gdyż pod ścianami gniły fragmenty mebli, których właściciele nie zabrali, a szabrownicy nie rozkradli, bo wydawały się zbyt ciężkie. A jeżeli dobrze rozpoznawała, to ta rozpadająca się szafa nie należała do najtańszych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostawiłby tutaj takiej rzeczy. Pokręciła głową i weszła do następnego pokoju, znacznie już mniejszego.
Kiedyś obito go jakąś piękną tkaniną, jednak teraz pozostały po niej marne resztki, zwisające nędznie ze ściany. Tutaj jednak nie zostały żadne meble, jedynie pod oknem leżała głowa małej drewnianej lalki. Dziewczyna nabrała powietrza w płuca. Nie był to najprzyjemniejszy widok, jednak zapewne i to dałoby się wytłumaczyć pośpiechem, zapomnieniem, a może ci, którzy się stąd wynosili, już dawno te dzieci odchowali i nie zwrócili nawet uwagi na pozostawionego tu towarzysza dziecięcych zabaw.
Obeszła jeszcze całe mieszkanie, jednak oprócz szczątków solidnego dębowego stołu i kilku zapomnianych glinianych kubków przy piecu nie znalazła nic. Ot, zwykłe opuszczone mieszkanie w starym budynku przeznaczonym do rozbiórki. Mieszkanie obok wyglądało podobnie. Jednak trzecie, najmniejsze na tym piętrze, wzbudziło w dziewczynie pewien niepokój. W pozostałych lokalach ewidentnie dawno nikogo nie było. Tu jednak kurz i pajęczyny zostały przez kogoś zmiecione, a w kuchni znajdowały się świeże wiktuały. Poczuła się nieswojo, mieszkanie zostało pewnie przez kogoś zaadoptowane, ktoś tu czasami sypiał. Może nawet codziennie. Może nawet już tu wracał, a ona nie zamierzała spotykać żadnego z lokatorów kamienicy. Choćby nawet pochodzili z zaświatów. No cóż, szczerze mówiąc, tych bała się mniej niż żyjących.
Dziewczyna wyszła z mieszkania i zastygła w bezruchu na schodach. Na drugim piętrze ktoś był. Ktoś schodził na dół. No cóż, zważywszy na to, ze duchy poruszają się raczej bezszelestnie, to musiał być ktoś żyjący... Przyspieszyła i starając się być w miarę cicho, zbiegła ze schodów. A raczej miała taki zamiar, gdyż na czwartym schodku deska się pod nią zarwała i dziewczyna utknęła po pas. Klnąc już na głos szarpała się, usiłując się uwolnić, ale wszystko to sprawiało, że pogrążała się coraz bardziej. Kroki słychać było już na pierwszym piętrze, a po chwili dziewczyna wyczuła, że ktoś za nią stoi. Zamarła na chwilę, akurat by usłyszeć czyjś zdziwiony głos.
- A co ty tu, u diabła, robisz, dziewczyno?
Głos był nawet sympatyczny, a na pewno nie zdradzał symptomów nałogowego picia alkoholu. No cóż, mawiali że najwięksi psychopaci również bywają sympatyczni. Do czasu.
- Czy mógłby mi pan pomóc? – zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał normalnie.
- Oczywiście.
Mężczyzna złapał ją pod pachy i szarpnął mocno. Uwolnił ją z drewnianej pułapki i podciągnął na wyższy schodek.
- Po tych schodach się nie biega – powiedział kpiącym tonem.
Dziewczyna podniosła się i obróciła, pragnąć popatrzyć na swojego wybawcę. Stał za nią wysoki przystojny mężczyzna, ubrany w czarny garnitur. Bynajmniej nie wyglądał na pijaka i zboczeńca. Nie wiedziała tylko, na ile przestępcy i zbrodniarze wyglądali gorzej niż ten facet, ale...
- Katherine McCormick – przedstawiła się.
- James Cutsson – skinął głową.
- Mieszka tu pan, panie Cutsson? – zapytała zdziwiona.
- Tak się chwilowo złożyło – uśmiechnął się.
- I co? Są tu jakieś upiory? – przypomniała sobie, co tu właściwie robi.
- Tylko ludzie, panno McCormick – odpowiedział. – Ale to nie jest dzielnica dla pani. Odprowadzę panią gdzieś bliżej cywilizacji, tu nie jest bezpiecznie. W ogóle po co tu pani przyszła?
- Nie uwierzyłby pan...

***

Katherine po raz drugi w tym tygodniu stanęła pod budynkiem. Wprawdzie nie chciała się narzucać, ale postanowiła jeszcze raz pogadać z tym dziwnym mieszkańcem „nawiedzonego domu”. Cutsson wyglądał na porządnego, w ich krótkiej rozmowie z zaskoczeniem stwierdziła, że jest oczytanym i inteligentnym mężczyzną. Istniała szansa, że nie dość, że porozmawia z kimś na poziomie, to jeszcze będzie miała ciekawy artykuł o tym, jak masowa wyobraźnia ze starego niezamieszkałego domu robi dom duchów. Zaśmiała się cicho i weszła do budynku.
Zatrzymała się niemal w progu. Coś się zmieniło od poprzedniego dnia... Jakaś atmosfera, zapach... Śmierdziało zgnilizną bardziej niż poprzedniego dnia... Czyżby Cutsson był jednak masowym mordercą, a ciało jego ostatniej ofiary rozkładało się właśnie gdzieś w piwnicy? Katherine odrzuciła takie idiotyczne pomysły i z wahaniem zaczęła wchodzić po schodach. Gdy właśnie minęła pamiętny schodek, usłyszała straszny hałas na piętrze i odgłosy biegu. Dwóch osób. I jeszcze czegoś. Gdy zastanawiała się, gdzie uciec, coś przesłoniło jej cały horyzont. Jednocześnie smród stał się tak intensywny, że dziewczyna prawie nie mogła oddychać. Smród starej rozkładającej się ścierki... Rybi odór... Wrzasnęła. W chwili kiedy to coś złapało ją za włosy, rozległ się strzał. Gwałtowny cios rzucił nią o ścianę. Usłyszała czyjś głos, ale właściwie wszystko odpływało daleko...

***

-... teraz mi wytłumacz, dlaczego miałbym tę smarkatą zostawić przy życiu... Czego ona tu właściwie szuka?
- Historii... To jest dziennikarka.
Ten głos znała... Cutsson... Jak to „zostawić przy życiu”? Co oni tutaj robią? Co to, do cholery, było? O czym ci ludzie mówili? Rany boskie... Usiłowała się podnieść, ale koszmarny ból głowy sprawił, że jęknęła.
Ktoś bezceremonialnie uniósł ją do pozycji siedzącej. Ból nasilił się tak, że aż ją zemdliło. Zmusiła się do otworzenia oczu. Kucał przy niej jakiś facet o podejrzanej gębie w zdumiewająco drogiej i eleganckiej marynarce. Nieudolnie próbował ją ukryć pod czarnym prochowcem. Zarost prawie uniemożliwiał odgadnięcie jego rysów twarzy. Która jednak w pewien sposób wydawała jej się znajoma. Katherine zadrżała i zacisnęła wargi.
- Kim ty jesteś i co tutaj robisz? – rzucił rozkazującym tonem.
- A kim pan jest? – odpowiedziała zaczepnie.
Oberwała tak, że zobaczyła wszystkie gwiazdy.
- William – mruknął Cutsson potępiająco.
- Jim, jeśli mógłbyś... Pytam, kim jesteś i co tutaj robisz? – powtórzył niecierpliwie.
- Katherine McCormick, „Washington Globe” – dziewczyna postanowiła już nie prowokować rozmówcy. A jednak to byli jacyś bandyci...
- I czego tu szukasz?
- Historii – powiedziała z uporem. – Wszyscy wiedzą, że ten dom jest nawiedzony. Cały Waszyngton o tym mówi... To co w tym takiego dziwnego? Oczywiście, mogłam się domyślić, to jest tylko przykrywka dla jakiejś przestępczej organizacji – wyrzuciła z siebie dziewczyna.
Ku jej zdziwieniu obaj mężczyźni roześmiali się głośno.
- Posłuchaj, McCormick...- powiedział tamten. – Wynoś się stąd i zapomnij, że tu w ogóle byłaś. Rozumiemy się? Piśniesz słówko, a się tobą zajmę. Zrozumiano?
- Jjjasne – wymamrotała dziewczyna, której zrobiło się mocno nieprzyjemnie.
- Świetnie – złapał ją za ramię i postawił do pionu.
Katherine zakręciło się w głowie tak, że mało nie upadła. Przytrzymała się ściany, usiłując powstrzymać zawroty głowy, ale mężczyzna szarpnął ją po raz kolejny, prowadząc za sobą na podest schodów. Ze zdziwieniem stwierdziła, że są na drugim piętrze. Gdy zeszli na pierwsze, dziewczyna znowu poczuła ten sam smród co poprzednio. Zastygła. Brodacz zatrzymał się, odepchnął ją i wyciągnął rewolwer. Tuż za nim zatrzymał się Cutsson, również wyciągając broń.
- Za mnie! – syknął do dziewczyny.
Zanim jednak zdążyła się ruszyć, z bocznego mieszkania wypadło... coś. Było olbrzymie, wyglądało jak topielec. Jakimś cudem ożywiony topielec. Jakieś trzy miesiące po śmierci. I ten koszmarny smród. Katherine rozdarła się na cały regulator, co bynajmniej nie rozproszyło stwora, który rzucił się na stojącego najbliżej brodacza. Jedne machnięcie łapą i jego broń poleciała na ścianę, lądując tuż koło dziewczyny. Drugie uderzenie posłało jego samego w inną stronę. Cutsson wystrzelił dwa razy, ale następny cios stwora sprawił, że poleciał na półpiętro. Trzask oznajmił, że któryś z elementów budynku został uszkodzony podczas lotu mężczyzny. Katherine wrzasnęła jeszcze głośniej, zwracając na siebie uwagę stwora. Prawie podświadomie złapała kolta brodacza, wycelowała i strzeliła. Potwór zatrzymał się zaskoczony. Kula trafiła go w korpus, ale nie powstrzymała. Uśmiechnął się resztką twarzy i ruszył w jej stronę.
- Wal w głowę! – usłyszała wrzask brodacza.
To na nowo zwróciło uwagę topielca na niego. Odwrócił się i zaczął iść w jego kierunku. Mężczyzna zaklął i spróbował wstać, ale noga odmówiła mu posłuszeństwa. Sięgnął dłonią do lewego rękawa, ale znajdujący się tam zazwyczaj derringer również poleciał gdzie indziej. Stwór stanął przed nim i wyszczerzył zęby. W chwili, kiedy brodacz zdążył już pożegnać się z życiem, padły dwa strzały. Fragmenty mózgu i ciemna krew topielca bryzgnęły w około, gdy dwie kule przeszyły mu czaszkę. Każda pod innym kątem. Katherine McCormick zdołała wreszcie nacisnąć spust, a James Cutsson podniósł się na nogi i również wystrzelił. Ciało topielca upadło na podłogę.
Cutsson podszedł do towarzysza i ukląkł przy nim.
- Złamana? – dotknął jego kostki.
- Mam nadzieję, że tylko skręcona – pokręcił tamten głową.
- Skoczę po konia – powiedział Cutsson. – Niech pani ze mną pójdzie, panno McCormick...
Katherine rzuciła broń na podłogę.
- Chętnie – powiedziała.
- Poczekaj – wyrzucił z siebie brodacz. – Musimy pogadać. James, idź po konie.
Cutsson skinął głową i zbiegł po schodach. Dziewczyna podniosła derringera i podała go brodaczowi, który zdołał już podnieść się do pozycji półsiedzącej. Sięgnęła również po kolta i oddała go właścicielowi.
- Dziękuję – powiedział.
- Nie ma za co – wzruszyła ramionami.
- Skoro tak sądzisz – uśmiechnął się. – Miałbym jednak małą prośbę, McCormick. Zasadniczo nie prośbę. Ostrzeżenie. Nie pisz o tym. Naprawdę nie pisz o tym... Nie wyjdzie ci to na zdrowie.
Katherine chciała zapytać, dlaczego właściwie on jej grozi, kiedy nagle dotarło do niej coś, co powinna dostrzec już dawno. Facet ubrany był w bardzo specyficzny czarny płaszcz. A takie płaszcze nosili tylko...
- Pinkertoni? – wydusiła z siebie zaskoczona. Dotychczas myślała tylko, że to legendy miejskie... – Co to w ogóle było?
- Nie bądź za domyślna, słonko... – uśmiechnął się. – Generalnie mówiąc, McCormick, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, zajrzyj tam, gdzie podejrzewasz i poszukaj Cutssona. On wie jak mnie znaleźć.
- Jasne – mruknęła z powątpiewaniem. Już biegła zaprzyjaźniać się z Pinkertonami.
Mężczyzna uśmiechnął się. Miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy usłyszał kroki na schodach i głos Jamesa Cutssona.

***

- Nie wiem, czy jesteś pewien, że można ją tutaj przyprowadzić – powiedział z powątpiewaniem w głosie mężczyzna, którego Katherine spotkała przy wejściu do Agencji Pinkertona. – Ja ją znam, ona pracuje w gazecie.
- Ja też ją znam – roześmiał się Cutsson. – I Wayne też ją zna.
Katherine zdecydowanie nie znosiła, kiedy ktoś mówił o niej jakby jej samej nie było w pobliżu. Właściwie nie wiedziała jeszcze, czy dobrze zrobiła, że przyszła tutaj. Wprawdzie James Cutsson wydawał się być ucieszony jej widokiem, ale za to z jakiegoś niewiadomego powodu, kiedy ktoś rozpoznał ją jako dziennikarkę, pozostali pracownicy tego budynku traktowali ją w sposób... co najmniej chłodny. Szła teraz za Jamesem i tym drugim jak jakaś panna służąca ciemnym, prawie nieoświetlonym korytarzem. Było tu straszliwie duszno. I miała wrażenie, że znajdowali się gdzieś piekielnie głęboko. Choć zapewne było to tylko wrażenie, bo czuła się mocno zakręcona, już tyle razy szli w górę i w dół...
Wreszcie stanęli przed ciemnymi ciężkimi drzwiami, ten drugi odwrócił się i poszedł w drogę powrotną. James zapukał i usłyszawszy gromkie „proszę”, popchnął drzwi i wpuścił dziewczynę przodem. Wparowała do środka i zanim zdążyła się rozejrzeć, wypaliła:
- Straciłam przez ciebie pracę. Jesteś mi coś winien!
Dopiero po sekundzie zorientowała się, że brodacz nie jest sam w pomieszczeniu. Tuż obok niego przy biurku stał wysoki szczupły mężczyzna, którego dziewczyna znała ze zdjęć i licznych plotek. Brodacz zgolił brodę i również wydawał się znajomy.
- O cholera – jęknęła rozpaczliwie, mając ochotę wyjść i strzelić sobie w głowę.
- Panie Pinkerton – roześmiał się Cutsson. – To jest to dziewczę, które pomogło nam wtedy na Leichester Avenue. Jeśli dobrze zrozumiałem, szuka pracy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Opowiadania bohaterów... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin