Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Alternatywne zakończenie kampanii JB

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cathia
jako Kitty Callahan



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Washington DC

PostWysłany: Czw 22:29, 02 Sie 2007    Temat postu: Alternatywne zakończenie kampanii JB

Cisza zawisła w powietrzu jakby świat nagle zamarł, jakby zabrakło powietrza, jakiejkolwiek motywacji dla czyjegokolwiek ruchu. W jednej sekundzie James Pryde kontrolował swoje poczynania i zamiary, w drugiej… znajdował się w biernej roli obserwatora, zmuszonego jedynie do patrzenia. Jak bardzo by nie chciał, nie mógł nic zrobić, kiedy coś przejęło jego ciało. Gdy jego własne ciało wykonywało ruchy, których w żaden sposób nie chciał wykonać.
Obok niego stała Katherine, zacięcie waląc do ludzi Grahame’a, nie oglądając się już na nic i na nikogo. Wydawało mu się, że to, co się z nim stało, jest tak oczywiste, że dziewczyna niemal natychmiast wyczuje, że coś jest nie tak. Nie, Kitty nawet się nie obejrzała w jego stronę, co najwyżej krzyknęła coś do niego, padając na ziemię. To samo zresztą zrobił stojący tuż obok Michael Sage, profilaktycznie osłaniając Kitty, jakby to mogło cokolwiek dać. Nieważne, czuł, że jest to winien Callahanowi, z którym rozdzielili się tak niedawno, a wydawało się, że całe wieki temu. Musiał chronić Kitt, skoro z całej drużyny pozostał przy niej tylko on. Pryde się nie liczył, był dla niej jeszcze większym zagrożeniem. Gorączkowo zmieniał naboje w rewolwerze, patrząc jak Kitty robi to samo. Obrzucał Pryde’a spojrzeniem pełnym niesmaku, zdziwienia i pogardy, kiedy ten stał nieporuszony, biorąc kolejnych przeciwników na cel swoich obrzynów. Mike wychylił się zza przewróconej szafy, która miała być dla niego ochroną i poszukał wzrokiem przeciwników. James nie pozostawił im nikogo, rozwalił wszystkich. Irlandczyk wstał ostrożnie, skinieniem głowy wyraził coś na kształt uznania, sięgnął po rękę Kitty, aby pomóc jej wstać i…
Ból, jaki poczuł, był właściwie nikły, mocno stłumiony przez przejmujące doznanie zimna. Ciekawe, jak strasznie zimno może się człowiekowi zrobić w wiosenny dzień, w pięknym i ciepłym Nowym Orleanie. Otworzył usta do Kitt, chcąc się zapytać, czy ona nie czuje tego nagłego chłodu, ale jedynym, na co się zdobył, był cichy jęk. Jak przez mgłę usłyszał dziki wrzask Kitty, ujrzał strach w jej oczach, jak wyciąga broń do przodu i strzela w jego stronę. Nie, nie w jego stronę, za niego… Co się, u diabła, dzieje? Poczuł, jak coś odrzuca go z nieludzką siłą na bok i jak powoli osuwa się po ścianie na podłogę. Wyciągnął dłoń i dotknął dziwnej czerwonej plamy, która ozdobiła ścianę tuż po tym jak zderzył się z podłogą. Krew… Willa pana Grahame’a już nigdy nie będzie wyglądała tak jak przedtem, to pewne. Nagły ból przeszywający jego trzewia sprawił, że spojrzał w dół i zrobiło mu się jeszcze bardziej słabo niż dotychczas. Nie miał już większości brzucha i klatki piersiowej, widział jedynie krwawą miazgę, jaka pozostała po tym jak... Pryde do niego wystrzelił? Mike sięgnął po rewolwer, ale już nie miał siły unieść ręki. Cały czas próbując, z niemą rozpaczą obserwował jak Kitty usiłuje wywalić cały swój magazynek w sukinsyna, ręka jednak drży jej tak bardzo, że nie jest w stanie trafić w cokolwiek, co spowodowałoby widoczny efekt. Widział jeszcze jak mężczyzna wali ją na odlew lufą obrzyna i jak kobieta leci w bok, wypuszczając z rąk rewolwer, upadając bezwładnie na podłogę. Potem była jedynie ciemność.


Dwayne Grahame zawahał się zanim popchnął drzwi prowadzące do jego salonu. Panowała tam śmiertelna cisza, choć jeszcze jakiś czas temu słyszał odgłosy strzałów. Teraz było cicho. W końcu popchnął drzwi, było to jedyne wyjście, jakie zapewnił sobie ze swojej kryjówki. Światło słońca poraziło go, intensywne i aż nieprzyjemne po tak długim pobycie w ciemnym korytarzu. Rozejrzał się, z ponurym uśmiechem patrząc na rzeźnię w pokoju. Jego szczęście, że nie zamierzał już tutaj mieszkać, inaczej wydałby majątek na remont. Po podłodze wszędzie walały się ciała jego ludzi, poszatkowanych jak mięso. Pod ścianą, ciągle kurczowo ściskając kolta w dłoni, leżał jakiś obcy człowiek. Niewiele dalej usiłowała podnieść się niemrawo jakaś dziewczyna, która zresztą wyglądała całkiem znajomo. No cóż, nie było czasu na zastanawianie się. Podszedł do niej szybkim krokiem, kopnięciem podciął jej ręce i gdy upadła, wycelował rewolwer w jej głowę. Strzał, jaki odbił się echem od pustego pokoju, nie pochodził jednak z jego broni. Grahame poczuł ból prawej dłoni i spojrzał na strzępy, w jakie się zamieniła. Broń upadła z głuchym szczęknięciem tuż obok głowy dziewczyny.
Odwrócił się, starając przezwyciężyć odruchową chęć wydania z siebie wrzasku bólu, tak nielicującego z wizerunkiem dżentelmena, jaki przez ostatnie lata usiłował utrzymywać. Zastygł w bezruchu, kiedy zobaczył osobę, którą znał. Skojarzył również, dlaczego dziewczyna wydała mu się znajoma. Przed nim z wyciągniętym obrzynem stał mężczyzna, którego Grahame ostatni raz widział na naradzie w Waszyngtonie ponad cztery lata temu. Naradzie, która miała na celu położenie kresu jego pewnemu przedsięwzięciu... Był przekonany, że on nie żyje, że zginął... Sekundę później Grahame był już pewien, z czym ma do czynienia. Agent zdecydowanie był martwy, jednak chodzący i w całkiem niezłej kondycji. Wygrzebaniec.
- Nareszcie się spotykamy, panie Grahame - powiedział cicho. - Koniec twojego uciekania, kluczenia, ukrywania się i mataczenia.
- Panie Pryde, porozmawiajmy - Grahame niepostrzeżenie, mimo bólu, próbował sięgnąć po derringera, którego miał w rękawie strzaskanej ręki.
- Moglibyśmy porozmawiać, gdybym był tamtym Jamesem Pryde, Grahame. Za twoją sprawą jestem tym, czym jestem. A co do ciebie... Upewnię się, żebyś już nie wrócił. Narobiłeś wystarczająco dużo problemów za życia, drogi panie, nie będę sobie pozwalał na ryzyko twoich wybryków jeszcze po śmierci...
Zwodniczo powolnym ruchem podniósł rewolwer i niemal nie patrząc wystrzelił w stronę Grahame'a. Tym razem doczekał się głośnych rezultatów swojego wyczynu. Grahame wrzasnął i już nie przestał wyć po tym, jak zobaczył swoją dłoń odrywającą się od reszty ciała i lądującą na podłodze. Wydawało mu się, że nie można czuć większego bólu, ale to, co czuł dotychczas, było niczym w porównaniu do tego, co poczuł jak następne pociski, tym razem wystrzelone z peacemakera, przeorały mu kolana. Jeszcze następny zagłębił się w jego trzewiach i poczuł, jak ustanie na nogach jest czymś niewyobrażalnie trudnym, niemal niemożliwym do wykonania. Przynajmniej dla niego. Leżąc na podłodze, czuł jak wraz z krwią wypływa z niego życie.
- Dobij mnie - zażądał chrapliwie, kiedy już nie miał siły krzyczeć.
- Nie, drogi panie Grahame. Niech pan się przekona jak to jest wiedzieć, że się umiera i nie mieć żadnej możliwości zmienić tego stanu. Przyjemne, prawda? Czuć jak powoli uchodzi z pana życie, jak nie ma pan najmniejszej możliwości temu zapobiec... I naprawdę, niech pan będzie pewny, że nie pozwolę panu na powrót w tej czy innej formie, jeśli dotychczas miał pan taką nadzieję...
Grahame jęczał cicho, czuł pulsowanie krwi w swoich skroniach... Coraz słabsze, coraz wolniejsze. Miał jednak świadomość, że śmierć z upływu krwi nie będzie tak szybka jakby miał nadzieję. Ból, zamiast słabnąć, stawał się coraz bardziej intensywny. Z wysiłkiem okręcił głowę, spoglądając na dziewczynę, która zdołała już wstać. Oczywiście, pamiętał. Mózg działał mu, o dziwo, na najwyższych obrotach. Dziewczyna była żoną tego cholernego wygrzebańca... Nie wyglądała najlepiej, lewą stronę twarzy miała zalana krwią, zlepiającą jej długie czarne włosy, wzrok miała nieco błędny. Spoglądała to na niego, to na swojego męża i ponownie uklękła, jakby przez sen szukając swojej broni. Ledwo zdołała odskoczyć, kiedy jeden strzał z broni Pryde'a rozniósł Frontiera na drobne kawałki.
- Oszalałeś, James? - zapytała cicho.
- Bynajmniej, kochanie - odpowiedział tak lodowatym głosem, że poczuła jak włosy stają jej dęba.
Wygrzebany James Pryde miał odmienny ton głosu, to prawda... Ale to, co właśnie usłyszała, było jeszcze bardziej niezwykłe... Czuła się jakby zanurzyła się w lodowatej wodzie, jakby coś spychało ją pod powierzchnię zamarzniętej przerębli. Przełamała swój strach i spojrzała mu w oczy. To nie były oczy niczego z tej ziemi, to były oczy czegoś, z czym się czasem stykała w Krainie Wiecznych Łowów, kiedy usiłowała zainteresować sobą jakiegoś manitou. James Pryde, czy cokolwiek, czym stał się po śmierci, już nie kontrolował swojego ciała. Teraz kontrolę nad nim przejął manitou, a to znaczyło, że miała kłopoty. Bardzo duże kłopoty. I nie miała broni. Zaczęła cofać się niemal odruchowo, po kilku krokach napotykając na ścianę. Przełknęła ślinę i utkwiła wzrok w Jamesie. Ku jej wielkiej uldze zajął się Grahame'em. Bardzo powoli, nadal pod ścianą, zaczęła zatem iść w stronę wyjścia, nie bacząc na to, że mogła tam zastać więcej ludzi "Devila", a była nieuzbrojona. Nieważne, byli tylko ludźmi. Lepsi oni niż to... coś.
Pryde nie zauważył jej ruchów albo udawał, że ich nie zauważa. Przykląkł przy mającym już coraz bardziej mglisty wzrok adwersarzu i szeptał coś do niego, cicho i spokojnie, ale bez przerwy. Mężczyzna wyjęczał coś, a z jego ust zaczęły dobywać się bąble pełne krwi. Po chwili zesztywniał.
James Pryde wstał znad ciała Dwayne'a Grahame'a i spokojnie przestrzelił mu głowę. Strzelał tyle razy, ile miał naboi. Potem wyprostował się i odwrócił w stronę kobiety, którą cały czas uważał za swoją żonę. Żonę, która go zdradziła, opuściła, puściła się z południowcem i chciała mu przeszkodzić.
- A teraz, kochanie - powiedział spokojnie - czas na naszą rozmowę.
Kitt dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, jak wiele broni leży na podłodze. Próbowała się szybko schylić po jedną z nich, ale zakręciło się jej w głowie i przyklękła, a jeden ruch Pryde'a wystarczył, by Colt Navy wylądował pod przeciwległą ścianą.
- Przykro mi, nic z tego - błyskawicznym ruchem złapał dziewczynę za włosy i jednym szarpnięciem postawił ją na nogi. Kitt krzyknęła, ból był nagły i ostry. Próbowała się wyswobodzić, ale każdy ruch sprawiał, że było jeszcze gorzej. Kolejnym ruchem zmusił ją do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Kochanie, a teraz pozwolisz, że porozmawiamy... Mogę jeszcze zrozumieć, że nie chciałaś pozostać w Waszyngtonie i zdać się na Allana. Ale nie, ty musiałaś próbować znaleźć to ścierwo na własną rękę. Nie wpadłaś na to, że przesłuchując tych agentów i zostawiając ich przy życiu narażasz się na ich odwet? Nie, na to nie wpadłaś. Musiałem sam po tobie posprzątać. Jak sądzisz, kochanie, od ilu lat spoczywałabyś już w płytko wykopanej dziurze, gdybym się nie wtrącił w Edmundtown?
Oczy Kitt robiły się coraz większe. Kilka rzeczy stawało się teraz dużo dużo bardziej oczywistych. Nieznajomy dobroczyńca, który ocalił jej życie w Edmundtown, który wyciągnął ją półprzytomną z łap oprychów Grahame'a to był James? Na litość boską...
Zanim zdołała się odezwać, kontynuował.
- Potem zgubiłem twój trop, skutecznie uciekałaś, muszę ci przyznać. Zainteresował mnie jednak pęd Agentów do małego zadupia w Kansas. No i proszę, kogo moje oczy ujrzały. Moją uroczą żonę z pewnym obwiesiem, oboje kantujący z dużym sukcesem, muszę przyznać. I tego samego wieczoru obwieś wyjechał z lasu, udając się nader pośpiesznie na północ. Nie miałem czasu, musiałem zobaczyć, co się z tobą stało, inaczej pan Bean nie miałby szans na dostanie tych obrażeń od Clemencreau. I proszę, Katherine Pryde została sama w lesie, bo obwieś, któremu uratowała życie, uciekł od niej. Gdybym wiedział, że cię okradł, zabiłbym go. Niestety, wtedy tego nie zrobiłem. Uznałem jednak, że lepiej będzie, jak już więcej się z nim nie spotkasz i zniszczyłem ten żałosny list, jaki co zostawił. Potem, kochanie, musiałem cię jednak zostawić, bo pan Grahame nie zasłużył na odpuszczenie swoich grzeszków nawet ze względu na twoje bezpieczeństwo, kochanie. Znalazłem cię dwa lata później, w Prosperity Wells. Piękna wyniosła pani dziennikarz, która pogoniła kota już kilkunastu panom gotowym zabiegać o jej względy... Dziennikarka, skarbie? Naprawdę postanowiłaś wrócić do swego, jakże idiotycznego zawodu? - gdy widział, że próbuje odpowiedzieć, ręką, którą trzymał rewolwer, zakrył jej usta. - Nie, teraz ja mówię, kochanie... Wyglądało na to, że się zadomowiłaś, skarbie. Na tym zadupiu byłaś zdecydowanie bezpieczna. Wiedziałem przynajmniej, gdzie cię mam szukać, kiedy będę potrzebował pomocy. I oto zastałem niespodziankę. Pan Varris miał olbrzymie opory przed podaniem mi twoich obecnych namiarów, ale ja potrafię być przekonujący, jeśli chcę... Nie, kochanie, nie musisz się obawiać o twojego drogiego pracodawcę, żyje i ma się świetnie, przekonany, że wysłał do Amarillo twojego z dawien dawna zaginionego kuzyna. I czego ja się w tym Amarillo dowiedziałem? Że pan Callahan, za którego wydałaś się w Prosperity, jest Texas Rangerem. Wstyd, moja kochana, naprawdę wstyd. Spałaś z wrogiem? Nie wnikam w to, jak wiele mu powiedziałaś. Wszystkie tajemnice, które od ciebie wyciągnął w takiej czy innej sytuacji, są tajemnicami państwowymi, Katherine. Mądry człowiek z tego Callahana, kochanie. Złapał cię na co? Udając, że cię kocha? Mówiąc czułe słówka? Przecież w jego oczach, Katherine McCormick, nie ma nawet grama uczucia. Może nawet o ciebie dba, a przynajmniej chce, żebyś żyła, ale myślisz, że nie ma w tym własnego interesu? Dopóki żyjesz, ma pod ręką cudowne źródło informacji na temat Agencji Pinkertona... Jest porucznikiem, kochanie, jestem dziwnie przekonany, że już niedługo pan Callahan awansuje... a po tobie ślad zaginie.. o ile oczywiście pan Callahan nie będzie chciał się wcześniej odpowiednio nasycić twoim ciałem... A ty, zakochana idiotka, powiesz mu wszystko, nawet niepytana... Jesteś głupia, Katherine, tak rozpaczliwie głupia, że aż mi za ciebie wstyd. I żal mi ciebie, kochanie. Idziesz w ślad za tym człowiekiem jak w ogień. Zapytaj go, czy ciebie w ogóle kocha... Zapytaj. Ciekaw jestem jak ci odpowie.
Pryde puścił Katherine, tylko po to, żeby dziewczyna splunęła mu w twarz. Jak bardzo bolało wszystko, co dotychczas powiedział, wiedziała tylko ona sama. Nie zamierzała jednak z tego powodu wierzyć temu... temu... wynaturzeniu. John miał rację, prawdziwy James Pryde odszedł już wiele lat temu, on nie byłby w stanie powiedzieć jej czegoś takiego. Dość, to draństwo dowie się jak walczy Jankeska.
Pryde otrząsnął się jak pies, który właśnie wyszedł z wody. Popchnął dziewczynę na ścianę, upadła tuż obok Mike'a. Zmusiła się, żeby nie patrzeć na jego zmasakrowane zwłoki i sięgnęła po trzymany przez niego nadal rewolwer. Niestety, ciało Mike'a zdążyło już ostygnąć, a uścisk jego dłoni był na tyle mocny, że dziewczyna mogła jedynie pomarzyć o wyciągnięciu broni. Usłyszała nad swoją głową charakterystyczny dźwięk odwodzonego kurka i zamknęła oczy. To nie tak miało być, po prostu nie tak... Nie chciała umierać tutaj sama, na tej zakrwawionej podłodze. Zaczęła coś podświadomie szeptać i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, usłyszała słowa modlitwy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin