Forum Prosperity Wells Strona Główna Prosperity Wells
Forum dla mieszkańców małego miasteczka Prosperity Wells...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Jak Londern i Bean odegrali się na dziennikarce...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy…
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cathia
jako Kitty Callahan



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Washington DC

PostWysłany: Sob 21:20, 03 Cze 2006    Temat postu: Jak Londern i Bean odegrali się na dziennikarce...

Towarzysze Johna Callahana z przerażeniem obserwowali, jak jego przeszyte kulami ciało pada na skaliste podłoże. Słyszeli przeszywający krzyk Kitty, która runęła w stronę ciała szeryfa i tylko błyskawiczny ruch Mike’a Sage’a uratował ją przed kulami z Winchestera najbliższego z Meksykańców.
- Mamy dla was propozycję – zabrzmiał czyjś głos, a większość obecnych rozpoznała niejakiego Jeana Fromage’a. Ponieważ nikt mu nie odpowiedział, kontynuował. – Najbardziej bruździł nam szeryfunio... On nie żyje, wy możecie odejść. Za wyjątkiem dziewczyny. Ona jest nasza...
Do Kitty docierało niewiele. Jednak słowa Francuza wyrwały ją z transu, rozejrzała się wokoło, jakby oczekując zapewnienia, że wszyscy będą do utraty tchu walczyć w jej obronie. Zapadła cisza. Cutsson uniosła wolno głowę i rozejrzała się po twarzach swoich współtowarzyszy.
Pierwszy, jak zwykle, odezwał się Londern.
- No wiecie... Wy ją se weźcie... A ja se już może lepiej pójdę, okej? – grabarz okręcił się na pięcie i ruszył w drogę powrotną.
Bean spojrzał za nim, przyjrzał się klęczącej na podłodze, zalanej łzami dziennikarce, zmarszczył brew i wolno ruszył w ślad za Londernem.
- Bean? – szepnęła dziewczyna, całkowicie zaskoczona.
- Wybacz, kochanie, trzeba było nas nie lać po pysku. Miłej zabawy – powiedział cicho kanciarz, ten ostatni raz patrząc na Cutsson. Przyspieszył kroku i zniknął za najbliższym zakrętem.
Sage zastygł na ułamek sekundy. Jasnym było, że zostając z Kitty, umrze. Jeśli odejdzie, ujdzie z życiem. Na razie. Miał jednak na to sporą szansę. Jednak zostawienie Katherine Cutsson tutaj samej, na pastwę tych zwierząt, tych bydląt, kłóciło się z tym, co Mike uważał za swój kodeks honorowy. Wyciągnął rękę i chwycił Kitty za ramię, podnosząc skamieniałą dziewczynę na równe nogi. Wcisnął jej w dłoń swojego kolta, sam sięgając po drugiego.
- Po ostatnim pocisku dla nas, Kitty. I postaraj się nie zmarnować żadnej kuli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Nie 1:16, 04 Cze 2006    Temat postu:

Tydzień później...

Arsene Lupin zerwał się nagle w środku nocy, gwałtownie wybudzony ze snu. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, co za dźwięk go zbudziło, dopóki nie powtórzył się za oknem: seria dwunastu strzałów, brzmiąca w charakterystyczny dla Colta Peacemakera sposób.
Kolejny ułamek sekundy zajęło mu roztrząsanie, w jaki sposób sześciostrzałowy Peacemaker może wystrzelić dwanaście razy, dopóki nie przypomniał sobie bitwy sprzed tygodnia.
A gdy sobie przypomniał, poczuł jak wbrew jego woli jego ciało pokryło się gęsią skórką.
Dwanaście strzałów, dwa kolty.
Callahan.
Lupin zerwał się gwałtownie z posłania i podbiegł do okna.
Ciemność.
Na dziedzińcu płonęła jedynie pojedyncza pochodnia na maszcie, a i ona nagle zadrżała przy akompaniamencie pojedynczego strzału, zachwiała się, po czym spadła na dół i zgasła. Jedynym źródłem światła były teraz dwa bliźniacze rozbłyski na końcach lufy postaci stojącej w bramie. Gdzieś z dołu rozległy się krzyki, odgłosy kroków... wszystko brutalnie przerwane w połowie przez następną serię strzałów.
Lupin odwrócił się i spokojnie ubrał, oczekując tej chwili, gdy Callahan znowu stanie w drzwiach jego gabinetu. Starannie sprawdził i nabił parę rewolwerów typu LeFaucheux, które tak dobrze posłużyły mu tydzień temu. Następnie usiadł wygodnie na fotelu, nalał sobie kieliszek koniaku i czekał.
Już minutę później drzwi do gabinetu uchyliły się, wpuszczając do środka pojedynczą postać. Fromage? Co on tutaj...
Ciało Jeana Fromage’a, po wielokroć przebite kulami, osunęło się bezwładnie na podłogę, a zza niego wysunął się kolejny mężczyzna, tym razem ten, na którego czekał Lupin.
- Spotykamy się ponownie, Arsene – powiedział, po czym postąpił krok do przodu.
Lupin tym razem nie bawił się w zgrabne gierki słowne, tylko uniósł do góry rewolwer i...
Jego prawe ramię oderwało się od tułowia i pożeglowało w ciemność, nadal dzierżąc broń w zaciśniętej dłoni.
- Nieładnie, Arsene, przerywać mi tak w połowie – pokręcił głową Callahan, opuszczając dymiącego kolta – Zresztą i tak by ci to nic nie dało – dodał, patrząc jak Lupin z wysiłkiem unosi lewą rękę ku górze.
Pomimo przeraźliwego bólu, pomimo dreszczów przeszywających jego ciało, pomimo szkarłatu krwi wylewającego się z jego ciała Lupin znalazł w sobie dość siły, by nacisnąć spust i posłać w stronę Callahana ołowianą zawartość rewolweru.
Widok kul uderzających i rozrywających jego ciało sprawił mu niewyobrażalną ulgę... Ulgę, która po chwili przeobraziła się w przerażenie, gdy dostrzegł, że ubranie Callahana jest poznaczone dziurami podobnymi do tych, które przed chwilą uczynił. Dziurami, pod którym było widać całe, nieuszkodzone ciało. Dlaczego, zrozumiał, koncentrując słabnącą uwagę na dziurach po własnych kulach. Niesamowite, ale rana pod nimi zasklepiała się na jego oczach, pozostawiając za sobą jedynie bliznę, która także blakła w oczach.
- Kim... Czym jesteś? – stęknął z wysiłkiem.
- Jestem czymś więcej niż byłem, Arsene – odpowiedział mu Callahan, uśmiechając się złowieszczo – Jestem także twoją śmiercią, ale chyba już to wiesz, prawda?
Pomimo całej swojej potęgi, pomimo całej ukrytej wilczej sile, Arsene Lupin mógł tylko bezsilnie się przypatrywać, jak Callahan ponownie unosi broń, po czym umieszcza kulę precyzyjnie pomiędzy jego oczyma.
- A teraz – powiedział czule Callahan, patrząc na szkliste oczy Lupina skierowane w sufit – Myślę, że odwiedzę paru moich dawnych przyjaciół.
Uśmiechnął się do obu trupów, po czym zrobił to jeszcze raz, tym razem szerzej. Gdzieś w głębi jego jestestwa zaczął wzbierać śmiech, któremu się nie opierał, bo i po co?
Ciągle się śmiejąc wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą starannie drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
jako Billy Gun



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali...

PostWysłany: Nie 11:52, 04 Cze 2006    Temat postu:

2 dni później…
- Whisky! I jeszcze jedną! – rozległ się głos w saloonie Prosperity Wells.
- Za dużo pijemy Londern… - powiedział człowiek do osobnika, który zawołał o kolejną dostawę alkoholu.
- Eeee tam… To już ponad tydzień Bean… Czas się ulotnić…
- Chyba masz rację. – odparł John, przełykając czwartą szklaneczkę whisky. Razem z Howardem szli łeb w łeb. Przez cały tydzień w ponurych nastrojach sączyli równo ogromne ilości alkoholu. Chcieli zapomnieć. Obaj. Nie potrafili. Londern doszedł prawie na skraj bankructwa. Bean nie musiał… Pierwszy odezwał się Howard:
- O dziewiątej wieczorem mam pociąg… Jadę do Europy…
John o mało się nie zakrztusił jak usłyszał słowa grabarza.
- Ty?! Do Europy?! Chyba za dużo wypiłeś chłopcze! – głośny śmiech zaraz po tych słowach padł z jego gardła. Odrobinę zmieszany Londern, spojrzał krzywo na swojego kompana, po czym dalej kontynuował swój wątek:
- Nie…Ja już postanowiłem. Chcę być jak najdalej od tych wilkołaków…- ostatnie słowa jakby wzbudziły zainteresowanie wśród reszty klientów. Strażnik aż syknął na dźwięk ostatniego słowa:
- Sysy!! Londern przestań tyle kłapać dziobem!
- Już przestaje… Na mnie już czas… Za godzinę mam pociąg…
- Jak? Już?
- Taaaa… Żegnaj koleś!
- Za dużo wypiłeś Londern… Jutro Ci przejdzie! – powiedział Bean, jednak jego druha już nie było w saloonie. Howard wyszedł na ulicę. Powoli zaczynało się ściemniać. Udał się zatem do swojego zakładu, spakował manatki i z dwiema torbami i małym plecaczkiem ruszył na peron. Pociąg już czekał. Zapadła noc.
- Za pięć minut ruszamy!!! – dało się słyszeć donośny głos konduktora. Londern wstał, podszedł do jednego z wagonów, po czym wsiadł i ulokował swoje dupsko w pustym przedziale. Nagle pociąg zaczął powoli ruszać. Oczy grabarza zaszkliły się, kiedy po raz ostatni patrzył na nocne miasteczko Prosperity Wells.
- To nie tak miało być… Sukinsyn Callahan…Musiał schrzanić, kiedy był najbardziej potrzebny… - przeszło przez myśl Howardowi. Pociąg przyspieszał. Obraz Prosperity Wells został pochłonięty w ciemności. Londern wyjął flaszkę ze swojej torby. Jednym sprawnym ruchem odkorkował butelkę i wypił ¼ zawartości. Zbliżała się godzina jedenasta w nocy. Maszyna pędziła z maksymalną jej prędkością. Grabarz słodko drzemał, a obok niego leżała już opróżniona butelka whisky. Nagle w głowie Howarda zabrzmiał dziwnie dudniący odległy głos:
- Londern! Wstawaj! Zawiodłeś!
- Wal się Callahan… - padła odpowiedź pół przytomnego grabarza.
- Zostawiłeś ją na pewną śmierć!
- Odwal się mówię! – oczy Londerna otworzyły się z przerażeniem. Howard ogarnął swój przydział mętnym wzrokiem. Nikogo nie było, jedyne co było słychać, to szum pędzącego pociągu na torach.
- Cholerne koszmary… Przeklęty Callahan… - powiedział do siebie grabarz, nie oczekując nawet odpowiedzi, która o dziwo padła za jego plecami:
- Doprawy mój zastępco?
- Co na wszystkie diabły?! – Howard obrócił się i ujrzał przed sobą znajomą sylwetkę.
- NIE! To nie możliwe! Ty nie żyjesz! NIE!
- Ależ Howardzie… Wierz mi, czy gdybym nie żył, to naprawdę bym stał przed Tobą?
Londern jedynie po tym pytaniu złapał za butelkę, obejrzał ją z każdej strony, skrzywił się jak zobaczył ile ma procent, otworzył okno i rzucił ile miał tylko pary w łapach.
- Koniec z piciem!! A Ty – zwracając się do Callahana – zjeżdżaj zjawo!
Callahan jedynie pokręcił zawiedzony głową. W jego dłoni pojawił się nagle tak dobrze znany grabarzowi pistolet.
- Zrobiłeś trzy błędy mój zastępco…Po pierwsze przyjąłeś robotę oferowaną prze ze mnie, po drugie piłeś i zachowywałeś się grubiańsko…A po trzecie…Właśnie. Zdradziłeś Howardzie…
- I co?! Może mnie zastrzelisz co?! Hehehehe…- śmiech Londern został przerwany przez huk strzału. Grabarz spojrzał na dymiącą lufę broni Johna, po czym jego wzrok spadł na nogę, a raczej to co z niej zostało…Poniżej kolana wisiał bezwiednie kikut, który dość mocno bryzgał krwią. Oszołomiony Howard zwalił się na podłogę.
- To…To… Nie możliwe!!! Na wszystkie demony piekieł, giń!!! – z rąk grabarza poleciała turkusowa fala mistycznej energii, która ugodziła Callahana prosto w samą pierś. Kiedy błysk przeminął, oczom Londerna ukazał się widok jakiego się nie spodziewał. Oto John Callahan stał przed nim, nawet nie draśnięty…
- Naprawdę źle zrobiłeś, zostawiając Kitty na śmierć… Teraz wybacz, ale muszę odwiedzić jeszcze jedną osobę… - Callahan wychodząc z przedziału po raz ostatni spojrzał na przerażonego swojego dawnego zastępcę. Wycelował. Padł pojedynczy strzał i w głowie Howarda pojawiła się ogromna dziura. Ciało potoczyło się wzdłuż wagonu, zostawiając krwawy ślad…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BearClaw dnia Nie 14:56, 04 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Nie 13:13, 04 Cze 2006    Temat postu:

Ja mam trochę inną wizję kary Londerna... (która zarazem jest chyba najbardziej chorą rzeczą, jaka wyszła spod mojej ręki :/ You have been warned)

Dwa tygodnie później...

Howard Londern obudził się nagle w środku nocy, niepewny, co przerwało jego sen. Chwilę później, usłyszał jednak odgłosy kroków zbliżających się do jego łóżka.
- Witaj Londern – odezwał się przybysz – Nie musisz wstawać, to zajmie tylko chwilę.
Howard rozpoznał głos bez trudności. Ale jak to było możliwe!? Przecież sam widział...
Były szeryf Prosperity Wells zatrzymał się tuż przy łóżku. Wysilając wzrok Londern mógł rozróżnić nawet sylwetkę, chociaż sama twarz ginęła w cieniu rzucanym przez kresę kapelusza.
- Zabawne, co nam przynosi życie, nie uważasz? – zauważył Callahan konwersacyjnym tonem głosu – Nie mogłem opuścić miasta zanim nie uporałem się z dwoma drobnymi sprawami. Cóż, mam już jedną za sobą... Powinni go znaleźć rankiem, nadzianego na ten jego bezcenny topór. Żebyś wiedział, jak długo potrafi umierać tak gruby mężczyzna... Zresztą nieważne. Oto jestem tutaj, by załatwić drugą sprawę, ale cóż widzę? Nasz dobry doktor uporał się z nią za mnie! Czyż to nie cudowne, Howardzie? – syknął, pochylając się nad bezrękim i beznogim tułowiem Howarda Londerna.
- Tak, widzę że nasz czarny przyjaciel sprawił się znakomicie, nie uważasz? – stwierdził niemal wesoło – Mógł ciebie po prostu zabić za to, że nas opuściłeś. Ale nie, to by było za proste. Ach, podziwiam jego artyzm i inwencję. Podziwiam też jego umiejętności; w końcu, przeprowadzenie poczwórnej amputacji bez straty pacjenta nie jest błahą sprawą, nie uważasz? Ach, nie musisz odpowiadać – dodał, widząc wysiłek malujący się na twarzy Londerna – Naprawdę, wszelkie słowa są w tej chwili zbędne. Nie przejmuj się – poklepał go po policzku, a dotyk jego dłoni był lodowato zimny – będziesz miał jeszcze wiele, wiele długich dni, by pojąć, jak egoistycznie tchórzliwe było twoje postępowanie. Cóż, może kiedyś jeszcze się spotkamy, ale raczej na to nie licz – skończył wreszcie, po czym odwrócił się i wyszedł.
Londern chciał za nim zawołać, coś powiedzieć, ale nie mógł – nie bez uciętego języka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kazeite dnia Nie 15:18, 04 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
jako Billy Gun



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali...

PostWysłany: Nie 14:49, 04 Cze 2006    Temat postu:

Zajechało mi tutaj Doktorem Jacksonem Lekterem Laughing . Troche to masakryczne i jakos mi nie pasuje szczerze mówiać pod względem planów Londerna - znaczy się, Howard już wcześniej miał zamiar wyjechać, dlatego też by raczej dał po prostu nogę z Prosperity Wells najszybciej jak się da... Aczkoliwiek wizja całkiem ciekawa Very Happy , chociaż naprwadę mi tutaj pachnie Hanibalem Laughing
A co z szanownym Beanem? Question Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Nie 15:17, 04 Cze 2006    Temat postu:

Tak, wiem, że to trochę masakrystyczne...

A z panem Beanem Callahan się wkrótce rozprawi <evil, evil, EVIL grin>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
jako John Callahan



Dołączył: 24 Kwi 2006
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Wto 23:58, 20 Cze 2006    Temat postu:

Trzy miesiące później...

Cela miała kształt sześcianu o boku trzech metrów. Wyposażona była w pryczę, kubeł na nieczystości, z jednej strony zakończona okratowanymi drzwiami, z drugiej okratowanym oknem.
Cały jej wystrój był wybitnie przygnębiający, co tylko dowodziło, że jej budowniczowie znali się na fachu – celem celi śmierci nie było przecież wzbudzanie nadziei, czyż nie?
Jej aktualny mieszkaniec doszedł do tego wniosku już dwa dni temu, więc nie pozostawało mu nic innego, jak tylko czekać, zliczając spływające sekundy. Czekać i... mieć nadzieję?
Nagły szelest za oknem sprawił, że John Bean zerwał się na nogi i przycisnął rozpalone czoło do zimnych prętów.
- Callahan, to ty? – rzucił niemal zgadując.
- Twoja intuicja cię nie zawodzi, John – padła odpowiedź, od której Bean poczuł nagle zimne dreszcze na plecach – tym razem.
Bean parsknął krótko w zimnej imitacji śmiechu.
- I co teraz zrobisz? – zapytał zaczepnie – ścigałeś mnie przez trzy miesiące i dopadłeś mnie dopiero teraz, gdy jestem już poza twoim zasięgiem?
- Wręcz przeciwnie, John – pokręciła głową postać za oknem – Jesteś dokładnie tam, gdzie ciebie chciałem. Teraz jestem już tylko widzem.
Bean oblizał spierzchnięte wargi. Jeżeli zostanie w celi, zginie, ale jeśli Callahan by go stąd wydostał, to może...
- Naprawdę? – zaczął – nie chciałbyś mnie zabić osobiście, po tym co zro... zrobiłem? – ostatnie słowo niemal nie przeszło mu przez gardło – Zadowolisz się pozostawieniem sprawiedliwości w rękach innych? Pozbawisz się możliwości ukarania mnie?
- Ukarania? – powtórzyła mroczna postać – Och, tak, co noc słyszę szepty w głowie, widzę obrazy, namiętne, kuszące... Czy wiesz czego mi najbardziej brakuje? – powiedział nagle – Nie mogę się teraz nawet porządnie ogolić. Czy wiesz jakie to frustrujące gdy zarost odrasta ci pięć sekund po jego obcięciu?
Postać milczała przez chwilę, zanim podjęła dalej wątek.
- Wiesz, co najbardziej mnie zabolało? To nie to, że dałeś umrzeć kobiecie, która na przekór wszystkiemu ośmieliła się mnie pokochać... To owszem, było... bolesne. Ale przede wszystkim, złamałeś przysięgę daną Strażnikom. Przysiągłeś chronić ludzi i tego nie zrobiłeś. I to... Ach, wiesz jak poważnie do tego podchodziłem. I właśnie za to postanowiłem ciebie ukarać.
- Ukarać? Teraz? – Bean niemalże się zaśmiał – Proszę bardzo, nie zależy mi. Karz mnie, o karzycielu!
- Och John, nie rozumiesz – postać znów pokręciła głową – Już ci powiedziałem, jesteś dokładnie tam, gdzie chciałem żebyś był. A jutro rano moja kara się dokona w całości.
Bean chciał coś powiedzieć, ale przeszkodziło mu w tym paskudne podejrzenie kiełkujące w jego głowie.
- Ach, to spojrzenie... Czyżbyś zaczynał pojmować? – zainteresowała się postać – Tak jest John, to wszystko moja sprawa. To ja sprawiłem, że straciłeś cały swój majątek. To ja sprawiłem, że straciłeś swoją pozycję. I to ja sprawiłem, że siedzisz teraz w celi śmierci z wyrokiem za morderstwo.
Bean chciał odpowiedzieć na to, wyrzucić coś z siebie, cokolwiek, jednak nie mógł znaleźć żadnych słów.
- Śpij dobrze, Johnie Bean... Jutro spotkamy się znowu, gdy już spoczniesz w grobie. A ja, zanim odejdę, upewnię się jeszcze, że nigdy już mnie nie będziesz niepokoił...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Prosperity Wells Strona Główna -> Alternatywy… Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin